19 sierpnia 1566 roku przez pokoje plebanii w Zagrodnie (noszącym wówczas inną nazwę: Adelsdorf) poniósł się pierwszy krzyk jednego z najpoczytniejszych autorów w siedemnastowiecznych Niemczech. Młody pastor, który dopiero co objął parafię, przybiegł na ten wrzask z ogrodu, gdzie doglądał zalewnia mysich nor miksturą z wrotyczu. Sił, zdawało mu się, ma dość, te jednak zupełnie zawiodły go w progu, gdy spojrzał, jak jego żona, Urszula, próbuje uciszyć czerwonego z wściekłości malca.
Latem 1566 roku powietrze pulsowało od żaru. Myszy na polach i w ogrodzie było tyle, jakby Pan niebieski umyślił sobie z przyjściem pastora poddać Adelsdorf jednej z egipskich plag. Ponieważ biblijna Księga Wyjścia zawiodła w starciu z gryzoniami, Jacob Colerus zaczął wertować inne stare inkunabuły w poszukiwaniu sposobów na ocalenie grządek z marchewką i buraczkami. Gdy nadarzyła się okazja, nie omieszkał rozpytywać w tej kwestii znajomych, którzy mieli więcej niż on doświadczenia na roli. Wszystkie rady wypróbowywał z iście naukowym zacięciem, robiąc zapiski i upychając po szafach kartki z obserwacjami. A że miał zwyczaj postępować w ten sposób z każdym problemem – począwszy od grzechu pierworodnego, skończywszy na nawożeniu pól krowim łajnem i karmieniu niosek – zapiski pastora zaczęły z czasem wypadać z mebli i ksiąg w bibliotece jak cytrusy z rogu obfitości.
Pastor Jacob
Jacob i Urszula nie mieszkali w Adelinie długo. Już w 1567 Georg II von Brieg, książę legnicki, ściągnął ich do Wohlau (Wołowa), gdzie nadzwyczaj bystry umysł pastora miał szansę spełnić się w sporach teologicznych prowadzonych przez zwolenników różnych nurtów protestantyzmu: luteran, kalwinistów, anabaptystów, szwenkfeldystów. Potem Jacob Colerus obejmował kolejne parafie: w Neukirch (Nowym Kościele) w księstwie jaworskim, w Berlinie i Güstrow. Pracując dla brandenburskiego elektora przygotowywał trzytomowe wydanie Biblii. Wykładał też język hebrajski na uniwersytecie we Frankfurcie. Największe uznanie zyskał dzięki dyspucie teologicznej zorganizowanej przez Sebastiana von Zedlitza na jego zamku w Langenau (Wleniu) w dniach 4-12 maja 1574 roku. Jacob Colerus przewodził wtedy gronu lokalnych kaznodziejów, którzy toczyli publiczny spór o grzech pierworodny i wolną wolę ze słynnym teologiem Matthiusem Flaciusem, przybyłym na śląską prowincję z samej Wittenbergii, kolebki luterskich nauk.
Klęska Flaciusa
W popularnych za reformacji dysputach teologów chodziło o coś znacznie więcej niż tylko intelektualną rozrywkę. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XVI wieku księstwa piastowskie i stany śląskie wahały się jeszcze, czy reformować świat wyłącznie w duchu luterańskim, czy też dać większy posłuch kalwinistom lub innym naukom. Zwycięstwo Matthiusa Flaciusa – religijnego fanatyka, ortodoksa, surowego sędziego grzesznej natury człowieka – mogło oznaczać radykalizację postaw, waśnie i niepokoje. Tak się nie stało. Po tygodniowej szermierce na argumenty wittenbergczyk wyjechał z Langenau pokonany, dzięki czemu na Śląsku aż do czasów potrydenckich mogła swobodnie rozwijać się tradycyjna, pogodna i bardziej pobłaźliwa dla ludzkich słabości odmiana luteranizmu, reprezentowana przez pastora Colerusa. Echa wleńskiej dysputy rozeszły się szeroko po całym regionie, nie bez udziału Jacoba, który w 1585 roku wydał dzieło szczegółowo omawiające toczony z Matthiusem Flaciusem spór.
Byt nasz podniebny
Choć nie na równi ze sprawami niebieskimi, to jednak przez sporą część życia głowę pastora Jacoba Colerusa zaprzątały kwestie dotyczące ziemskiego bytowania. Po urodzonym w Zagrodnie Johannesie, Urszula powiła mu jeszcze dziesięcioro dzieci, więc pomyśloność ich rodziny zawisła w dużej mierze na stajniach oraz plonach zbieranych z pól i ogrodu. Gospodarując w parafiach w Zagrodnie, Wołowie i Nowym Kościele, pastor zorientował się, że nie do końca może polegać na wskazówkach starożytnych Greków i Rzymian piszących o uprawie roli i hodowli, bo wiele z ich zaleceń odnosiło się do klimatu śródziemnomorskiego. Prosił o rady mieszkających po sąsiedzku rolników, hodowców, ogrodników i razem z Urszulą, jakby przy okazji, gromadził materiały, które miały rozsławić później jego najstarszego syna, Johannesa.
Literatura dla gospodarzy
Ów chłopiec, którego pierwszy wrzask oderwał Jacoba Colerusa od rozprawy z myszami w zagrodzieńskim ogrodzie, zdążył w międzyczasie przestać krzyczeć; wyrósł i udał się na studia medyczne do Frankfurtu nad Odrą. Potem jako ochmistrz towarzyszył pewnemu młodemu szlachcicowi w podróży edukacyjnej do Austrii i Włoch. W latach dziewięćdziesiątych XVI wieku, gdy kończył prawo i teologię na uniwersytecie w Jenie, Johannes wpadł na pomysł, aby zebrać przewożone z plebanii na plebanię zapiski ojca dotyczące hodowli zwierząt i uprawy roli, uzupełnić je własną wiedzą i wydać. Wydrukowane w 1592 roku w Wittenberdze dzieło „Calendarium Oeconomicum et perpetuum” uchodzi za pierwszy niemiecki podręcznik rolnictwa. Książka wielokrotnie wznawiana, dała początek nowemu rodzajowi piśmiennictwa, tzw. Hausväterliteratur (literaturze dla gospodarzy), adresowanej do wielkich posiadaczy ziemskich.
16 tomów Hedwiga
Wittenbergski drukarz Paul Hedwig, który wydał to dzieło, natychmiast zorientował się, że trafił na żyłę złota. Za duże pieniądze odkupił od Johannesa Colerusa prawa autorskie do kolejnej, znacznie obszerniejszej książki na ten sam temat„Oeconomia oder Hausbuch”. Wystarał się też u cesarza Rudolfa II o specjalne zarządzenie, które zakazywało innym drukarzom robienia przedruków. Następnie w roku 1593 zaczął wydawać książkę Colerusa podzieloną sprytnie na mniejsze fragmenty, by utrudnić życie plagiatorom i podsycać zainteresowanie subskrybentów. Widząc, jak błyskawicznie kolejne części rozchodzą się po kraju, Paul Hedwig namawiał autora do robienia coraz to nowych uzupełnień i dodatków. Ostatecznie dzieło zamknęło się w 16 tomach wydanych w ciągu 13 lat. Poza tym, że dostarczało praktycznej wiedzy ze wszystkich działów gospodarstwa wiejskiego – zasiewu i uprawy pól, ogrodnictwa, sadownictwa, winiarstwa, pielęgnacji łąk i pastwisk, gopodarki leśnej, hodowli zwierząt, rybołóstwa, pszczelarstwa, myślistwa, ptasznictwa – zawierało też rady dotyczące leczenia chorób u ludzi i zwierząt, przyrządzania leków, handlu, rachunkowości a także przepisy kulinarne. Colerus dbał, by informacje były dla czytelników użyteczne, przy okazji nie omieszkał jednak podzielić się z nimi całokształtem swojej rozległej wiedzy przyrodniczej, głównie z zakresu botaniki i zoologii.
Aureo-Montanus Silesius
W poradnikach Johannesa Colerusa można było znaleźć radę w przeróżnych życiowych sytuacjach: jak łapać pchły, jak zrobić lampę, jak ufarbować włosy albo „jak za pomocą witriolu, saletry, salmiaku i sadzy oblicze tak czarnym jak u murzyna uczynić”. Zawierały tysiące tego rodzaju wskazówek, dlatego, dosłownie, trafiły pod strzechy. Tak za życia ich autora, jak i po śmierci były wielokrotnie wznawiane, wydawane pod różnymi tytułami lub – zmodyfikowane – jako Nowy Colerus. Przez dziesiątki lat uchodziły na Śląsku za najrzetelniejsze źródło wiedzy rolniczej. Ten prestiż psuli łasi na pieniądze wydawcy, dodając do oryginału napisane przez innych autorów senniki i astrologiczne przepowiednie, przez co z czasem zaczęto uważać całość za zbiór przesądów i zabobonów. Mimo wszystko książki Johannesa Colerusa cieszyły się dużą popularnością aż po wiek XIX, stąd do czasów współczesnych zachowały się w sporej ilości egzemplarzy.
Niemieccy badacze i historycy literatury w każdej publikacji o Johannesie Colerusie piszą, że urodził się 19 sierpnia 1566 roku w „Adelsorf bei Goldberg in Schlesien”. On sam z czasem na kartach tytułowych swoich książek zaczął używać przydomka nawiazującego do łacińskiej nazwy Złotoryi „Aureo-Montanus Silesius”. Chyba warto, by Zagrodno pamiętało, że to tutaj urodził się człowiek, który wywarł gigantyczny wpływ na rozwój niemieckiego rolnictwa i literatury rolniczej.
Piotr Kanikowski
FOT. DE.WIKIPEDIA.ORG, SV.WIKIPEDIA.ORG, ABEBOOKS.UK.CO
gdybys jednak dalej nie łapał to chetnie pomoge bo bezdomnym, biednym i glupim pomagam za darmo.
przynajmniej tego ze jak sie chce zabierac glos to nalezy wiedziec o czym pisze w tekscie.Bo jak dotychczas to twoja dzialnosc sprowadza sie do odkrywania wstydliwych smierdzacych czesci ciała swego w nadziei ze ktos krzyknie …ale wspaniale.
jakby ci tu powedziec ksiezulko …Finezja myslenia to nie jest twoja dobra strona i mysle ze Lutry duzo by cie tez nauczyli.
zabawny facecik ale ksiezulko wyjasnie ci ło co chodzi>>>Lutry, fircyki, sprzedawczyki, Żydy. Kto może, a kto nie powinien mienić się „prawdziwym Polakiem” >>>>>tak prawdziwi polacy ale rowniez niemcy czyli katole przezywali Luteranow jako smiesznych gosci . A w artykule jest jak ci smieszni goscie czyli lutry nazywani tak przez polakow prawdziwych uczyli juz calkiem niesmiesznych gosci pracy na roli. Rosumiem ze cienzko ci bedzie srozumiec ale smiesznym jest jak duren probuje za wszelka cene wyjsc na madrego zatapiajac sie jeszcze bardziej.Tak te smieszne wysmiewane lutry nauczyly czegos tych zabawnych przemadrzalych niemcow ale jak widac ciebie juz nie zdołaja.
Panie Kanikowski! Z dziecinną łatwością obalę wszelkie Pańskie argumenty. ,, A już kompletnie bez sensu jest pisanie o czymś, czego się nie przeczytało’’. Nonsens. Przykładowo- jeżeli mam do czynienia z autorem, którego wszystkie książki są bezwartościowymi gniotami to mając do czynienia z kolejną jego książką mogę z ogromnym prawdopodobieństwem zakładać, iż ona także będzie bez żadnej wartości. Nie muszę czytać nowego Playboya by wiedzieć, co jest w środku. Nie muszę oglądać nowego filmu Patryka Vegety- bo już teraz wiem jaki będzie miał poziom intelektualny. Nie muszę słuchać nowego kazania fanatycznego księdza – bo wiem, że będzie bredził jak do tej pory to robił. Oczywiście, zawsze jest znikoma szansa na miłą niespodziankę.
,, Zwrócił Pan uwagę, że Mickiewicz dał jednemu ze swych utworów tytuł “Dziady”? Obsztorcuj go Pan, bo jak można ludzi w ten sposób obrażać.’’ Nasz narodowy wieszcz swój wielki utwór nazwał tak jak pradawne, przedchrześcijańskie święto. Natomiast nazwa powyższego artykułu ,,Jak lutry z Zagrodna uczyły Niemców pracować na roli’’ dezinformuje prostego czytelnika w dwóch kwestiach. Lutry to (obecnie i w ostatnich czasach podkreślam!!!) pogardliwe określenie na luteranów, tak jak katole bądź papiści dla rzymsko-katolików, albo parchy dla wyznania mojżeszowego. Użycie tego wyrazu świadczy o czymś naprawdę dziwnym. Dwa- te ,,lutry’’ także były Niemcami a nazwa artykułu sugeruje, że byli oni niejako ciałem obcym (narodowościowo lub religijnie) w swoim społeczeństwie. Nie ma to dla mnie najmniejszego sensu. Tekstu wprawdzie nie czytałem, przebiegłem jednak po nim oczami. Widzę, ze ma charakter hagiograficzny. Tym bardziej szalony wydaje mi się ten tytuł. To tak jakby pisząc artykuł o kimś zasłużonym zatytułować go,, Wielkie ma ten dureń dla Ojczyzny zasługi’’. Moim zdaniem brzmi to idiotycznie.
DO KSIĄDZ BUSONI: Zasugeruję coś Panu. Z dwojga rzeczy warto więcej czytać, mniej pisać. A już kompletnie bez sensu jest pisanie o czymś, czego się nie przeczytało. Zwrócił Pan uwagę, że Mickiewicz dał jednemu ze swych utworów tytuł “Dziady”? Obsztorcuj go Pan, bo jak można ludzi w ten sposób obrażać.
Żal mi waszej dwójki (Kanikowski plus lustrator). Umiecie robić w życiu coś innego poza obrażaniem innych ludzi? Mam nadzieję (bardzo zresztą naiwną), że ze całą waszą nieprawość ktoś wam wystawi rachunek. O ile jeszcze analfabetę lustratora można próbować jakoś usprawiedliwić – ale Kanikowski to intelektualna półka wyżej i naprawdę ciężko zrozumieć jego postępowanie. Podejrzewam nawet, że Kanikowski nie jest złym człowiekiem ale po prostu media wyprały mu system wartości.
wyraznie niemota ma juz duze te hemoroidy ktore mu zyc nie daja. Biedny ten Łojciec ksiezulo jest ….bo glupi.
Piotrze Kanikowski! Nie przeczytam tego artykułu choć wygląda obiecująco. Dlaczego? Ponieważ redaktorku wszystko zepsułeś tytułem. ,, Jak lutry z Zagrodna uczyły Niemców pracować na roli’’. Błysnąłeś jak zwykle. Dlaczego siejesz mowę pogardy? Lutry. Równie dobrze pisząc o katolikach mógłbyś napisać ,, Jak katole z Zagrodna’’… A te twoje ,,lutry’’ to jakiej były narodowości? Egipskiej, wietnamskiej? Kanikowski – hamuj się. Argumentu ironii nie przyjmuję redaktorku. Przestań obrażać bezkarnie innych. Masz takie same prawa jak reszta obywateli i wbij to sobie wreszcie do głowy.