JOB
Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  kultura  >  Current Article

Spotkanie z autorką “Małej Norymbergi” w Legnicy

Przez   /   02/10/2021  /   No Comments

W czwartek 7 października  o godz. 17 w Legnickiej Bibliotece Publicznej (ul. Piastowska 22) gościć będzie Agnieszka Dobkiewicz, autorka m.in. dwóch reporterskich książek o obozie koncentracyjnym w Gross-Rosen. Spotkanie będzie połączone z promocją jej “Małej Norymbergi”.

Biblioteka rozprowadza bezpłatne wejściówki. Ze względu na COVID-19 ilość miejsc jest, niestety, ograniczona. Aby zarezerwować sobie wstęp należy zatelefonować pod numer 76/ 722 60 21.

Agnieszka Dobkiewicz jest dolnośląską dziennikarką,  zaangażowaną w odkrywanie i upowszechnianie powojennej historii swojego regionu. Współpracuje m.in. z „Gazetą Wyborczą”. Kieruje także Fundacją Idea zajmującą się promocją dziejów Dolnego Śląska. Nakładem wydawnictwa Znak ukazały się dwa zbiory reportaży Agnieszki Dobkiewicz poświęcone niemieckiemu obozowi koncentracyjnemu Gross-Rosen, który w latach 1940-1945 funkconował w dzisiejszej Rogoźnicy koło Jawora. Pierwsza z nich, “Mała Norymberga. Historie katów z Gross-Rosen” bazuje na mało znanej historii sześciu wartowników KL Gross-Rosen, których po wojnie sądzono w Świdnicy. W rok, odkąd ukazała się na rynku, książka Agnieszki Dobkiewicz, uzyskała status bestsellera. W przygotowaniu jest jej czeskie wydanie. Hitem stają się też “Dziewczyny z Gross-Rosen. Zapomninane historie z obozowego piekła”, które swoją premierę miały 1 września br.

Podczas spotkania autorskiego w Legnickiej Bibliotece Publicznej będzie można kupić obie książki w promocyjnej cenie, uzyskać autograf Agnieszki Dobkiewicz i posłuchać, jak fascynujące historie można odkryć na Dolnym Śląsku. Polecamy!

Na zachętę publikujemy poniżej krótką rozmowę z Agnieszką Dobkiewicz.  

Rok temu ukazała się „Mała Norymberga. Historie katów z Gross-Rosen”, przed miesiącem „Dziewczyny z Gross-Rosen”. Czy można je traktować jako awers i rewers, skoro tytuły sugerują, że bohaterami pierwszej są oprawcy, a bohaterami drugiej ich ofiary?
- Bardzo ciekawe pytanie. I faktycznie można tak spojrzeć na te książki, choć dla mnie linia podziału przebiega nieco inaczej. „Mała Norymberga” jest o głównej siedzibie Gross-Rosen, która mieściła się w dzisiejszej Rogoźnicy, tak niedaleko od powiatu legnickiego, a więc o obozie męskim. Jest to książka o tej męskiej stronie doznawania tragedii w tym miejscu. Tymczasem „Dziewczyny Gross-Rosen” to odkrywanie kobiecej twarzy obozu. Dla wielu moich Czytelników zaskakującej. Bo jednak Gross-Rsoen nie kojarzy się z kobietami. Więc dla mnie tu przebiega ta linia podziału. Bo „Mała Norymberga” jest też o ofiarach. Ja staram się patrzeć na zbrodniarzy ich oczami. To im daję głos w nieznanych śledztwach i procesach, które opisuję. Choć ja mam nad ofiarami przewagę. Mam dokumenty, a oni najczęściej nie znali nawet nazwisk swoich oprawców. Dlatego po wojnie tak trudno było ich znaleźć i ukarać.

W „Małej Norymberdze” odkrywa Pani zupełnie nieznaną historię z dziejów Świdnicy. Jak Pani myśli, dlaczego zatarła się w pamięci?
- Myślę, że nie tylko Świdnicy, ale w ogóle Dolnego Śląska, a może i zbrodni dotyczących okresu II wojny światowej. Ta historia jest dla mnie do dziś niesamowita, bo pracując nad historią miejsca, w którym się urodziłam i żyję, poszłam tropem pewnej notatki gazetowej z lat 40. Lata czekała, bym wyjaśniła jej tajemnicę. I było warto. Dzięki niej trafiłam na nieznane dziś zupełnie śledztwa zbrodniarzy, które toczyły się przed organami ścigania w Świdnicy, Wałbrzychu, Dzierżoniowie. Być może przed świdnickim sądem stanął jeden z najbardziej znanych zbrodniach II wojny światowej. Te procesy dotyczyły właśnie Gross-Rosen i jego ponad 100 filii. W pewnym momencie dotarło do mnie, że jest ich jakaś ogromna ilość. Zszokowana opowiedziałam o moim odkryciu mężowi. I to on wtedy powiedział: – „Aga, to była Mała Norymberga”. I tak już zostało. Gdy wydawnictwo Znak Horyzont poznało moją opowieść dzięki Joannie Lamparskiej, zaproponowało napisanie o niej książki. Ona już nie mogła się inaczej nazywać. Dziś już wiem, że procesów zbrodniarzy było ponad sto. Ciągle je badam, choć obecnie mam trochę mniej czasu na to przez „Dziewczyny Gross-Rosen”, o których opowiadam w całej Polsce. Napisałam projekt badawczy, dzięki któremu być może będę mogła zintensyfikować prace. Czekam na rozstrzygnięcie. Odkąd odkryłam tę historię, zadaję sobie często pytanie, które dziś zadał mi Pan. Jak to możliwe, że pamięć o nich zniknęła? Proszę zobaczyć, to tylko niespełna 80 lat. Jedno życie, a już nie pamiętamy. Jak łatwo, szybko i zwyczajnie. Ta nasza niepamięć jest zaskakująca.

Jak wyglądało zbieranie materiałów do „Małej Norymbergi”? Czy udało się Pani znaleźć świadków tamtych procesów?
- To była bardzo żmudna praca. Spędzałam długie godziny w Muzeum Gross-Rosen w Wałbrzychu czytając na takim mocno pokrytym kurzem czasu projektorze stare akta. Dopiero pod koniec pracownicy ułatwili mi zadanie i oddali te stare szpule z filmami do digitalizacji i trafiły do komputera jako pliki. Sporo czasu spędziłam też w Instytucie Pamięci Narodowej we Wrocławiu, którego pracownicy ściągali dla mnie dokumenty z całej Polski. Ale to taki nieciekawy dla Czytelnika etap pracy. Natomiast pisanie ostatniego rozdziału o procesie Ericha Gunthera, o którym już wspomniałam i którego ślad znalazłam w powojennej notatce prasowej, to była naprawdę pasjonująca historia. Pełna zwrotów akcji. Ten człowiek podawał się – złapany po wojnie – za głównego lekarza obozu Gross-Rosen. Zmienił zdanie, gdy poznał obciążające go zeznania tylko jednego więźnia. Wtedy nagle powiedział, że był w Gross-Rosen zwykłym więźniem i inżynierem. Przed sądem zmienił się w Erwina Gunthera, przyjaciela Polaków. I… został uniewinniony. Po czym zniknął. A ja pewnego wieczoru odkryłam rzecz zaskakującą, która sprawiła, że zabrakło mi na chwilę powietrza. Ale o tym przeczytajcie Państwo już w książce „Mała Norymberga”. Kilka tygodni po premierze książki odezwała się do mnie dziewczyna, której dziadek widział aresztowanie mężczyzny, którego opisałam. On nie mógł już ze mną rozmawiać, ale kazał przekazać wnuczce to, co zapamiętał. Także to, że gdy zatrzymywano Ericha Gunthera, niemieckiego lekarza, wskazał ona coś milicjantom, co wykopano i zabrano ciężarówką. Razem z nim.

Wybrała sobie Pani na temat, do którego trudno podchodzić bez emocji. One pomagają czy przeszkadzają w pisaniu? Jak jest w Pani przypadku?
- Trudno, to prawda. Te emocje targały mną i przy „Małej Norymberdze”, ale przy „Dziewczynach z Gross-Rosen” do dziś są we mnie. Moje Czytelniczki i Czytelniczy mówią, że płaczą czytając tę książkę. W pięknych Świebodzicach podczas ostatniego spotkania autorskiego widziałam łzy w oczach kobiety, która mi podziękowała za książkę. Ledwo powstrzymałam swoje łzy. To gdzieś tak głęboko we mnie siedzi. Właściwie moje bohaterki są ze mną cały czas. Często się zastanawiam, co one by zrobiły w danej sytuacji. Tak po prostu jest. Może to doświadczenie każdego reportażysty, który napisze mocną, prawdziwą historię? Dużo myślę o Feli, jaka by była, gdyby przeżyła. Bo to była bardzo mądra dziewczyna, intelektualistka. Myślę, że byłaby dziennikarką, jak ja. Bo ona miała w sobie tę niezgodę na świat, który nas otacza, jaka potrzebna jest do uprawiania tego zawodu. Bliska mi jest też Halinka. Ona mnie wybrała, bym o niej napisała. Ja to po prostu to wiem, No i dzięki niej poznałam dwie jej cudowne córki, które stały się mi bardzo bliskie. Czuję się jakbym znała je całe życie. Albo inaczej – trudno mi uwierzyć, że mogłam ich nie znać. Myślę, że emocje są konieczne w pisaniu o innym człowieku. Obok odpowiedzialności za los tego człowieka, którą trzeba mieć, mierząc się z historią jego życia. Bo jak bez emocji można napisać o takiej historii, jak marsz śmierci setek, tysięcy dziewcząt w środku zimy? Bezsensownie gnanych bez celu. Po pierwszej nocy podczas takiego marszu jedna z moich bohaterek nauczyła się wszystkiego o życiu. Także tego, że żaden bóg nie nadaje się na takie okrucieństwo. Przypomniała sobie też, gdy kolejnej nocy położono je na śniegu, jak umierała „dziewczynka zapałkami” w baśni Andersena i że cokolwiek by się nie działo, nie może zasnąć. I nie zasnęła. Ale rano zobaczyła wokół siebie całe mnóstwo takich „dziewczynek”.
Takie historie mają w sobie tak wielki ładunek emocjonalny, że zmieniają myślenie człowieka o świecie.

Rozmawiał: Piotr Kanikowski

FOT. WYDAWNICTWO ZNAK

    Drukuj       Email
  • Publikowany: 1149 dni temu dnia 02/10/2021
  • Przez:
  • Ostatnio modyfikowany: Październik 2, 2021 @ 10:36 am
  • W dziale: kultura

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


* Wymagany

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>

You might also like...

teatr

Teatry z Koszalina i Poznania w gościnie u Modrzejewskiej

Read More →