Ach, te dłonie! Te dłonie, które całował w Berlinie Adolf Hitler! Baronowa Viktoria von Dirksen – kokietowana przez Führera „pierwsza dama nazistowskich Niemiec” – zimą 1945 roku z rozpaczą patrzy na swe drżące dłonie. Po chwili wahania pulchnymi palcami sięga do szuflady sekretarzyka, wyjmuje swoją legitymację NSDAP nr 1373463, drze, a strzępy upycha w kopercie, by odesłać Hitlerowi.
Ten gest trochę Viktorię uspokaja. Na sekretarzyku, pośród puzderek z biżuterią, obok nożyka do rozcinania korespondencji i kryształowego przycisku, pod który wsuwa kopertę, stoi czarno-biały portret jej drugiego męża zrobiony w berlińskim atelier fotograficznym Schaarwächtera przy Friedrichstrasse. Willibald von Dirksen był dyplomatą, tajnym radcą w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Poza olśniewającą, przypominającą pałac willą przy Margaretenstrasse w Berlinie mieli ziemską posiadłość na Dolnym Śląsku. Jeszcze w 1899 roku Willibald kupił malownicze ruiny zamku w miejscowości, która wówczas nazywała się z niemiecka Groditzberg, i powierzył Bodo Ebhardtowi jego odbudowę. Ebhardt za pieniądze właściciela praktycznie wzniósł warownię w Grodźcu od nowa, nadając jej kształt, jaki znamy do dziś. Po zakończeniu inwestycji zamek okrzyknięto „perłą Dolnego Śląska”. Ale von Dirksenowie długo nie potrafili wyrzec się berlińskiego towarzystwa dla wiejskiej sielanki i nudy.
Willibald był grubo po sześćdziesiątce, gdy postanowił się po raz drugi w życiu ożenić. W 1918 roku wziął ślub z młodszą o 25 lat świeżo rozwiedzioną Viktorią Auguste Laffert. Baronowa patrzy z roztargnieniem na fotografię męża. Bezwiednie gładzi pasek czarnego aksamitu opasujący róg ramki ze zdjęciem, Po kilku minutach uświadamia sobie, że uśmiecha się do wspomnień, jak w jednym roku przeniosła się z Kociewia na berlińskie salony i zamieniła szlacheckie nazwisko von Paleske na inne – von Dirksen To były zupełnie inne czasy, niepodobne od tego okropnej zimy 1944/45, gdy już nie można mieć złudzeń, że Niemcy przegrywają wojnę a jej stare marzenie o odrestaurowaniu monarchii ostatecznie legło w gruzach.
Szpilka ze swastyką
„Mój tak drogi, wspaniały, niemal nieprawdopodobny Führerze!” – pisała latem 1939 roku z Bad Gastein, podekscytowana postawionymi Polsce żądaniami oddania tzw „korytarza” – pasa ziemi na Pomorzu, który jak głosiła nazistowska propaganda, oddzielał Prusy Wschodnie od reszty Niemiec. Jej listy świadczą, że długo darzyła Adolfa Hitlera uwielbieniem i szczerym podziwem, a on traktował ją z szacunkiem, adorował, przysyłał przez posłańców kwiaty. Chętnie wpinała w bluzkę efektowną szpilkę ze swastyką, którą Führer wyróżnił ją za doprowadzenie do porozumienia pomiędzy nazistami a Deutschnationale Volkspartei. Lubiła, kiedy w jego otoczeniu nazywano ją „pierwszą damą nazistowskich Niemiec”, „matką rewolucji” albo „matką Ruchu”. Podczas spotkań towarzyskich w Berlinie wygłaszała entuzjastyczne mowy o wielkości Führera. Naprawdę sporo musiało się wydarzyć zanim u kresu życia siedemdziesięcioletnia Viktoria von Dirksen uznała, że Hitler prowadzi naród niemiecki do zguby i odesłała mu podartą na strzępy legitymację Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei.
Dyplomatyka i łowy
Poznali się 29 maja 1922 roku w berlińskim Klubie Narodowym. Adolf Hitler był świeżo po swych 33. urodzinach, Viktoria von Dirksen miała 48 lat. Od razu przypadli sobie do gustu, choć wcale nie starała się przed nim ukrywać, że podobnie jak jej mąż – były tajny radca dworu Willibald – jest monarchistką, uważa Wilhelma II za cesarza i marzy o przywróceniu monarchii przez nazistów. Być może małżeństwo z von Dirksenem wyzwoliło w niej w niej dyplomatyczne ambicje, bo kiedy Willibald wyjeżdżał doglądać interesów w Groditzberg, Viktoria oddawała się prowadzeniu w willi przy Margaretenstrasse salonu politycznego dla berlińsko-poczdamskiej arystokracji.
Kiedy w 1928 roku owdowiała, podwoiła swe wysiłki w odrestaurowanie monarchii. W latach trzydziestych XX wieku na urządzanych przez nią przyjęciach regularnym gościem stał się następca tronu, książę Wilhelm Hohenzollern, który powrócił do kraju z emigracji. Wprowadzając w to środowisko Hitlera, Viktoria liczyła, że uda jej się doprowadzić do korzystnego dla przyszłości Niemiec zbliżenia pomiędzy dworem a narodowymi socjalistami. Adolfowi Hitlerowi, wywodzącemu się ze społecznych nizin, imponowało takie towarzystwo. Błyskotliwy, elokwentny, szybko stał się znakomitością salonu baronowej von Dirksen. Dzięki swej protektorce został też w końcu – krótko przed przejęciem władzy – zaproszony na herbatkę u księżnej Mecklenburg-Schwerin, żony byłego następcy tronu. Jej jednak nie uwiódł tak łatwo jak Viktorii. Podobno pożegnawszy gości z NSDAP, zniesmaczona poglądami nazistów księżna Cecylia poleciła służbie otworzyć wszystkie okna, „aby smród tych facetów wraz z nimi uleciał z domu”.
Swatka Führera
Adolf Hitler tym chętniej przyjmował kolejne zaproszenie od Viktorii von Dirksen, że obok nobliwych dam i nadętych monarchistów w willi przy Margaretenstrasse spotykał młode kobiety roztaczające dookoła swój arystokratyczny urok. Szczególnie pociągała go oszałamiająco piękna, wysoka i smukła, bratanica gospodyni baronessa Sigrit von Laffert. Führer podbijał jej serce walizkami słodyczy, ono biło jednak dla kogo innego. Odniesioną na tym froncie porażkę zniósł jak żołnierz, uznając, że Sigrit byłaby dla niego „zbyt wytworna”. Viktoria von Dirksen, choć zaabsorbowana polityką, musiała w końcu dostrzec, że jej ulubieniec wodzi wzrokiem za kobietami. Być może bała się, że usidli go ta niewłaściwa. A ponieważ była „matką rewolucji”, zadziałała jak matka. 15 grudnia 1932 roku Hitler już wychodził na bal Zagranicznego Związku Niemieckich Kobiet, gdy doniesiono mu, że baronowa von Dirksen będzie próbowała podsunąć mu jakąś kobietę. Zawrócił. Swej przyjaciółce Leni Reifenstahl tłumaczył później: „Odniosłem wrażenie, że chciano mnie wyswatać, a było dla mnie nie do zniesienia”.
Zamiast cesarza
W miarę przejmowania władzy w Niemczech przez nazistów, zmieniał się krąg osób bywających u Dirksenów, zarówno w ich domach w Berlinie, jak i w ziemskiej posiadłości w Grodźcu. Starą arystokrację i monarchistów, stanowiących niegdyś rdzeń tego towarzystwa, wypierali narodowi socjaliści. Dwie daty, dwa wydarzenia symbolicznie obrazują tę zmianę. 9 czerwca 1908 roku na otwarcie zamku po przebudowie Willibaldowi udało się zaprosić do Grodźca samego cesarza Wilhelma II, co upamiętnia zachowana do dziś tablica przy wejściu do palladium. 25 lat później jego syn Herbert, popierający nazistów równie gorliwie co macocha, podejmował tu Adolfa Hitlera. Kanclerz III Rzeszy przybył do Grodźca 5 listopada 1933 około godziny 15, zatrzymał się na noc w pałacu u podnóża zamkowej góry i nazajutrz o 9 rano wyjechał do Wrocławia. Jak domyśla się Mariusz Olczak, autor monografii „Grodźca”, mógł przylecieć z Berlina, aby omówić z Herbertem von Dirksenem misję, jaką wkrótce miał powierzyć mu w Tokio. Gazety donosiły, że pałac został na tę wizytę odświętnie udekorowany a przy wiejskich drogach czekały na Führera tłumy okolicznej ludności.
Goebbells i inni
W tym czasie szczególna relacja połączyła dobiegającą powoli sześćdziesiątki Viktorię von Dirksen i Josepha Goebbelsa. Przyszłego Ministra Propagandy i Oświecenia Narodowego III Rzeszy „matka rewolucji” usłyszała po raz pierwszy w lutym 1930 roku w Pałacu Sportu. Jak pisze Martha Schad w książce „One kochały Hitlera”, Viktora była tak podekscytowana mową Goebbelsa, że od razu zadzwoniła do niego z zaproszeniem do swej willi przy Margaretenstrasse. Telefon od arystokratki musiał zrobić wrażenie, bo Goebbels od razu odnotował w dzienniku, że starsza pani za nim „szaleje”. Gdy w umówionym dniu przyszedł do baronowej na herbatkę, zastał u niej również Hermanna Göringa z żoną i 14 innych osób, co z początku trochę uraziło jego ego. Kiedy jednak zaczął rozmawiać z Viktorią, poczuł do niej ogromną sympatię. Od błahostek szybko przeszli do kwestii politycznych i Joseph Goebbels zrozumiał, że znajomości gospodyni w kręgu cesarskiego dworu mogą się bardzo przydać. W salonie baronowej bywał później wielokrotnie i zachwycał się, jak miła jest dla niego „ekscelencja Dirksen”.
Stara wiedźma
Szczerze lubili się z Josephem Goebbelsem. Minister propagandy wielkodusznie zaproponował jej, by tymczasowo zamieszkała u niego w Schwanewerder, gdy w czasie wojny alianci zbombardowali dom w Grunewaldzie, gdzie na starość musiała wynieść się z Berlina. Wprowadzenia się do posiadłości pasierba w Groditzberg raczej nie rozważała. Wolała wrócić do zarządzanej przez brata rezydencji rodzinnej rezydencji Laffertów w Dolnej Saksonii.
Zimą 1945 roku w zimnym pokoju w Dannenbüttel skrywająca resztki siwych włosów pod czarną peruką gruba i niska Viktoria von Dirksen – „pierwsza dama nazistowskich Niemiec” – wygrzebuje z pudełka na biżuterię złotą szpilkę ze swastyką i przez chwilę zastanawia się, czy jej też nie powinna odesłać Hitlerowi. Nawet nosząc ją wpiętą w bluzkę, w głębi serca pozostawała nieodmiennie monarchistką, wierną domowi cesarskiemu, co czasem irytowało Führera. Choć zawsze miał dla niej czas a jeszcze w 1937 roku pamiętał, by przysłać jej kwiaty na 61. urodziny, ich wzajemne relacje słabły z roku na rok. Po roku 1933 za zamkniętymi drzwiami szeptano podobno, jakoby Hitler miał już dość tej „starej wiedźmy”, ale ona nie przestawała słać mu w listach wyrazy uwielbienia. Podpisywała się: „Pańska bezgranicznie Panu oddana Viktoria von Dirksen”.
Upadek III Rzeszy odczuwa jako osobistą katastrofę. Kiedy w zimnym pokoju w Dannenbüttel baronowa spogląda na przywiezioną z Berlina fotografię Willibalda, wydaje jej się, że w oczach męża, zawodowego dyplomaty, widzi przyganę. I odwraca wzrok.
Viktoria von Dirksen zmarła 2 maja 1946 roku w wieku siedemdziesięciu dwóch lat w domu swojego brata w Dannenbüttel w Dolnej Saksonii.
Cdn.
Piotr Kanikowski
RYC. PIXABAY.COM
moj ty jasiu polski.Przeca to nie do ciebie ale do Pana Redaktora .Swoja droga nas na WUMLU uczyli odpowiadac na proste teksty.
Czy na tym portalu nie można napisać żadnego komentarza, żeby jakiś frustrat określający się mianem lustratora nie oblał go swoimi pomyjami…?
Ten człowiek jest chory z nienawiści! Wszędzie widzi podtekst polityczny i wieszczy swoje przepowiednie.
Ciekawe jaki komentarz napisze ten frustrat pod artykułem z okazji Świąt czy też wakacji….
wisła splynie legitymacjami PICu az do morza.
ja bym sie tak nie cieszył.Swietny tekst dajacy do myslenia myslacym .Jesli jasie polskie pomysla to dojda w koncu do tego ze moze im sie zdarzyc to samo. Tam tez zaczynało sie tak swietnie.Beda musieli drzaca reka podrzec legitymacje partyjna i zawiadomic rodzine ze ..odchodza.Bezstronnie i na zawsze.
Świetny tekst Panie Piotrze,
Może w czasie zarazy więcej takich?
Dolny Śląsk to ziemie skrywające bardzo wiele tajemnic, stąd tak chętnie są tematami programów Wołoszańskiego.
Panu talentu przecież nie brakuje, więc do roboty!!!