Andrzej Wojciechowski zdyskontował sukces filmu, który na podstawie jego trzeciej książki – „Opowieści złotoryjskiej” – nakręciła młodzież ze Stowarzyszenia Nasze Rio. Do księgarń właśnie trafia ciąg dalszy sagi rodu Siezieniewiczów, „Basztowa 30”. Powieści znów kibicują młodzi złotoryjanie, którzy zorganizowali jej promocję.
Ekranizacja „Basztowej 30” wydaje się kwestią czasu. Młodzi złotoryjanie już wiercą Barbarze Zwierzyńskiej-Doskocz – prezes Stowarzyszenia Nasze Rio – dziurę w brzuchu. Najchętniej od razu siedliby do scenariusza, gromadzenia rekwizytów, kompletowania obsady. Ona sama trochę się wzbrania, bo jeszcze dobrze nie odsapnęła po wielomiesięcznym wysiłku, jakim była produkcja „Opowieści złotoryjskiej”.
Zadzierżgnięta przy tamtej okazji przyjaźń młodych z Andrzejem Wojciechowskim trwa. Nasze Rio zorganizowało „Basztowej 30” huczną premierę. Teatr Trzech Pokoleń pod opieką Jolanty Zarębskiej przygotował kilka scen na podstawie jednego z rozdziałów nowej książki. Historyk Tomasz Szymaniak z Liceum Ogólnokształcącego w Złotoryi wygłosił prelekcję na temat kluczowych wydarzeń z historii PRL-u od roku 1956 do 1976. Dwie piosenki sprzed lat zaśpiewali młodzi zdolni ludzie. Ale – niczego nie ujmując aktorom ani wokalistom – ale głównym daniem środowego wieczoru była rozmowa, jaką z Andrzejem Wojciechowskim poprowadziła Sylwia Dudek-Kokot.
Salę kinową Złotoryjskiego Ośrodka Kultury i Rekreacji wypełnili przyjaciele Andrzeja Wojciechowskiego i czytelnicy jego książek. Poza pachnącą drukarnią „Basztową 30” można było kupić w hollu ostatnie egzemplarze wydanej trzy lata temu „Opowieści złotoryjskiej”. Andrzej Wojciechowski ma w swym literackim dorobku również zbiór opowiadań „Historia pewnej okaryny i inne opowiadania” oraz prześmiewczą powieść-eksperyment „Navigare necesse est”, o studentach Akademii Rolniczej we Wrocławiu, którzy za działalność w NZS zostają wysłani w latach osiemdziesiątych XX wieku na praktyki do zapadłego PGR-u hen na Żuławach.
Na „Basztową 30” składa się 20 rozdziałów. Każdy to jeden rok z życia miasta i jeden rok z życia
Zygmunta Siezieniewicza, który – jak pisze Wojciechowski – jest bohaterem, bo „miał odwagę przeżyć własne życie tak, aby inni zapamiętali go jako dobrego człowieka”. Powieść zaczyna się tam, gdzie urywała się „Opowieść złotoryjska, w roku 1956 roku. Siezieniewicz wychodzi z więzienia i próbuje na nowo ułożyć sobie życie. W tle dzieje się historia, ni tylko ta wielka: złotoryjanie wciąż gadają o zakończonym kilka lat wcześniej polowaniu Milicji na Czarnego Janka pod Proboszczowem, uroczyście zostaje oddana do użytku sala kinowa w ośrodku kultury, w katastrofie w Iwinach pod falą mułu ze zbiornika osadowego giną ludzie, akrobaci zdobywają tytuł mistrzów świata…
- Przy pisaniu powieści historycznych wkładam bardzo dużo pracy w dochowanie wierności faktom – zwierzał się podczas wieczoru w ZOKiR-ze Andrzej Wojciechowski. – Przy „Basztowej 30” miałem inny problem: faktów, które zasługiwały, żeby je opisać a zarazem mogły się pomieścić w fabule, było stosunkowo niewiele. Z tego względu musiałem się posiłkować historiami zmyślonymi. Zmyślonymi, a jednak prawdopodobnymi. Gdybym napisał, że Jurij Gagarin – największa gwiazda ówczesnej popkultury – odwiedził Złotoryję, nikt by w to nie uwierzył. W książce jest natomiast rozbudowany wątek poświęcony produkcji pocztówek dźwiękowych. Czy ktoś w Złotoryi produkował pocztówki dźwiękowe? Nie wiem. Ale jest to wysoce prawdopodobne, bo w owym czasie pocztówki produkowano wszędzie, po stodołach, po piwnicach. Więc i w Złotoryi takie coś się mogło zdarzyć.
Część bohaterów książek Wojciechowskiego ma swoje pierwowzory w rzeczywistości, choć podczas swojego wieczoru autorskiego pisarz wzbraniał się przed zdradzeniem, kto jest kim. Zdaniem Sylwii Dudek-Kokot, która prowadziła z nim rozmowę (świetną), mieszkańcy Złotoryi, którzy sięgną po „Basztową 30”, i bez podpowiedzi poradzą sobie z rozpoznaniem niektórych, najbardziej charakterystycznych osobowości.
Andrzej Wojciechowski zarzeka się, że trzeciego tomu poświęconego losom bohaterów „Opowieści złotoryjskiej” po roku 1976 nie napisze. Jak tłumaczy, na jej kartach musieliby się pojawić ludzie, których zna osobiście, a to byłoby dla niego zbyt krępujące. Fani liczą jednak, że znajdzie się ktoś równie przekonujący jak Iwona Pawłowska – żona burmistrza Złotoryi, która namówiła pisarza do pracy nad „Basztową 30”. Pewnie nie będzie to aż takie trudne, bo Wojciechowski deklaruje, że lubi pisać; że opowiadanie takich historii sprawia mu przyjemność.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI