Przez niewielki placyk w Legnicy przechodziły kosmiczne ilości złomu. Nikt, łącznie z pracownikami punktu skupu, nie widział ich na oczy. Złom był niewidoczny – istniał tylko na fakturach, służących przestępcom do wyłudzania od państwa podatku VAT. Człowiek, który kierował tym interesem zapadł się pod ziemię, gdy do firmy zapukali pracownicy Urzędu Kontroli Skarbowej.
Proces przed Sądem Rejonowym w Legnicy toczył się mimo nieobecności oskarżonego. Nieznane jest miejsce jego pobytu. Wyrok: 200 tysięcy złotych grzywny – ciąży na nim od grudnia 2013 roku. Suma wydaje się mniej kolosalna, gdy zestawić ją z dochodami, jakie 45-latek czerpał z przestępczej działalności. W samym 2008 roku roku na jego rachunek wpłynęło ponad 5 milionów złotych.
Jego legnicka firma trudniła się obrotem złomem dwa lata: od stycznia 2008 do grudnia 2009 roku. Była jednym z ogniw powszechnego wówczas w Polsce procederu wyłudzania zwrotu podatku VAT. Wykorzystując luki w starym systemie podatkowym, gangsterzy tworzyli w całym kraju łańcuszki spółek odsprzedające sobie nawzajem nieistniejący złom. Kontrahenci wystawiali za niego tzw. puste faktury – fikcyjne dokumenty potwierdzające rzekome transakcje. Na ich podstawie firmy domagały się później od fiskusa zwrotu podatku VAT.
Z ustaleń sądu i raportu Urzędu Kontroli Skarbowej wynika, że w ciągu dwóch lat legniczanin wystawił kilkaset pustych faktur na kwotę ponad 8 milionów złotych. Prawie żadna z nich nie została zewidencjonowana w rejestrze sprzedaży. Pieniądze, które po tych transakcjach wpływały na konto firmy, złomiarz natychmiast na bieżąco wypłacał. Nie wiadomo co z nimi robił. Na pewno nie przeznaczał ich na inwestycje, ZUS, podatki ani inne wydatki wynikające z prowadzenia działalności gospodarczej.
Dbał o pozory. Na placu ustawił trzy wagi, cztery kontenery. Zatrudniał kilku pracowników, by obsługiwali detalistów, zwożących wózeczkami ze śmietników i podwórek jakieś pręty, rury, blachy i inne badziewie. Po kilku miesiącach kupił też ciężarowy samochód i płacił kierowcy, który raz albo dwa razy w tygodniu dowoził większą partię złomu od firm, dla uwiarygodnienia działalności. To była jednak tylko przykrywka. Biznesmen nie wykazywał specjalnego zainteresowania tym, co się dzieje na placu. Nie kontrolował wagi dostarczanego przez kierowcę złomu i bez sprawdzania faktur płacił mu za zużyte paliwo. Prawdziwy interes robił na wprawianiu w ruch powietrza: wypisywaniu pustych faktur kontrahentom, by mogli upomnieć się o grube miliony z VAT-u.
Pracownik, który przez półtora roku na placu przyjmował złom, ważył go i wydawał kupującym, był zdumiony ilościami towaru wpisanymi do faktur. Zeznając przed sądem w charakterze świadka określił je jako kosmiczne.
Jego były szef cztery lata temu przepadł jak kamień w wodę. W dniu, w którym Urząd Kontroli Skarbowej sięgnął po puste faktury, rozwiązał firmę, zwolnił pracowników i zniknął. Kto wie, może gdzieś w Polsce znowu krąży wprawione przez niego w ruch powietrze i sypią się pieniądze.