Trzy martwe samce bażantów leżą na szerokiej ławie w spiżarni pałacu von Dirksenów w Gröditzberg. Taksydermista, który osobiście przyjechał automobilem z Breslau po przygotowane do wypchania ptaki, ujmuje szyję najokazalszego i wodzi po niej palcami jak lekarz podczas badania. Ściąga wąskie wargi, ale milczy, nie spieszy się z diagnozą.
Hodowla angielskich bażantów jest jedną z przyjemności, jakim oddaje się na wsi baron Willibald Karl Ernest Edward von Dirksen – były tajny radca poselstwa w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Cesarstwa Niemieckiego. Na rozległych łąkach za Adelsdorf (Zagrodno) trzyma stado liczące aż dwa tysiące sztuk. Wiosną nieprzyjemny, gardłowy skrzek kogutów niesie się echem po okolicy.
Bajecznie bogaty, ekscentryczny baron kojarzy się miejscowym z takim fioletowo-złocistym kogutem. Na Dolny Śląsk przyjechał już jako wpływowy i ceniony dyplomata. 27 grudnia 1899 roku za 2 miliony marek odkupił od wdowy von Donnersmack majątek liczący ponad 1,5 tys. hektarów. Posiadłość składa się z Grodźca z okazałym pałacem i ruinami zamku na wzgórzu, a także z Dolnej Olszanicy i Górnych Uniejowic. 2 lata później do majątku von Dirksenów dołączył folwark w Górnym Zagrodnie, zakupiony specjalnie z myślą o założeniu hodowli bażantów.
Tajny radca
Willibald Dirksen urodził się 23 grudnia 1852 roku w Berlinie. Studiował prawo na uniwersytecie w Bonn. Miał iść w ślady dziadka, który był jednym z najwybitniejszych znawców prawa rzymskiego, ale Willibalda bardziej od prawa pociągała dyplomacja. Nie miał jeszcze trzydziestki, gdy otrzymał posadę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Już w 1882 roku cesarz mianował go konsulem generalnym w Londynie, gdzie Willibald przeniósł się na kilka lat wraz ze swą młodą żoną – córką bankiera Marią Schnitzer, i ich kilkumiesięcznym synem Herbertem. Gdy kupował posiadłość w Grodźcu na letnią rezydencję dla swej rodziny miał już tytuł szlachecki przyznany za służbę dla cesarstwa , predykat „von” przed nazwiskiem i piękną karierę tajnego radcy w poselstwie niemieckiego MSZ.
Bodo Ebhardt
Pieniądze ekscentrycznego barona i fantazja niemieckiego architekta Bodo Ebhardta sprawiły, że zamek w Grodźcu wygląda tak jak wygląda. Gdy generałowa von Donnersmack przekazywała baronowi swą posiadłość, warownia, z której jej mąż dla podreperowania budżetu wyprzedał resztę renesansowych witraży ze szwajcarskiej kolekcji von Benecke, była w opłakanym stanie. Willibald von Dirksen, rozkochany we wszystkim co starożytne, od dnia zakupu nosił się z planami odbudowy zamku. Rozglądał się za fachowcem, któremu można by powierzyć to zadanie.
W tym czasie Bodo Ebhard, założyciel Towarzystwa na Rzecz Zachowania Niemieckich Zamków (Vereinigung zur Erhaltung deutscher Burgen), kończył realizować zlecenie dla cesarskiego dworu. W całych Niemczech głośno było o nadzorowanej przez niego odbudowie należącego do Hohenzollernów zamku Hohkönigsburg w Alzacji. Spektakularna inwestycja przyniosła mu sławę specjalisty od historycznej architektury. Prosto z Alzacji Bodo Ebhardt przyjechał na Dolny Śląsk, aby pracować dla Willibalda von Dirksena.
Nowa warownia
Przebudowa zamku w Grodźcu zajęła mu trzy lata (1906-1908). „Rozmiar podjętych prac był ogromny i można je porównać jedynie z renesansową rozbudową Grodźca. W zasadzie Ebhardt wznosił nową warownię.” – zauważa Mariusz Olczak, autor wydanej w 2008 roku monografii „Grodziec. Zamek – kościół – pałac.” Zaczęto od rozległych prac wykopaliskowych. Naprawiono i podniesiono palatium wraz z sąsiednimi murami. Zbudowano nad nim nowy dach i pociągnięto blankowane korytarze do odbudowanej narożnej wieży północno-wschodniej. Podwyższono też główną wieżę i postawiono bramę na podzamczu. W środku palatium urządzono salę rycerską oraz kaplicę z wykuszem. Przebudowano dziedziniec, wzmocniono bastiony, pogłębiono fosę, wyrównano drogi na wzgórzu i wykonano mnóstwo innych robót. Całość zyskała nieco bajkową formę, idealnie wpisującą się także w dzisiejsze wyobrażenia o średniowieczu. Na poddaszu zamku Willibald von Dirksen urządził pokoje gościnne. Dół przeznaczył na restaurację dla turystów oraz sale wystawowe, w których eksponował jedną z największych podówczas kolekcji sztuki śląskiej, z dziełami artystów gotyku i renesansu.
Cesarz w Grodźcu
Przebudowany zamek został z wielką pompą otwarty 9 czerwca 1908 roku i „oddany w użytkowanie narodowi niemieckiemu”. Pieczę nad nim miało odtąd sprawować Śląskie Towarzystwo Miłośników Historii i Starożytnictwa. Do Grodźca przyjechał na uroczystość sam cesarz Wilhelm II. W kolumnie towarzyszących mu od Legnicy samochodów byli też krewni cesarza: jego szwagier, książę Ernest Günther von Schleswig-Holstein – przez zamiłowanie do rozpusty z przekąsem nazywany na dworze „Gachem” – oraz dwudziestoletni wówczas Oskar Hohenzollern – książę Prus, późniejszy wielki mistrz zakonu joanitów. Wcześniej wszyscy brali udział w poświęceniu legnickiego kościoła św. Jacka. Dla uciechy 200 gości Willibald sprowadził na zamek wojskową orkiestrę. W gazetach odnotowano szczegóły: zwiedzanie zabytku zajęło dwie godziny, cesarz życzył właścicielowi dokończenia celowo przerwanej odbudowy donżonu, potem towarzystwo udało się do pałacu na herbatkę i o godz. 16.30 odjechało w kierunku Chojnowa.
Dwie tablice
Jesienią 2011 roku podczas prac remontowych w palatium natrafiono na zaginioną po wojnie tablicę z piaskowca – pamiątkę po cesarskiej wizycie sprzed ponad stu laty. Była schowana pod tynkiem w hallu, bezpośrednio pod drugą, nowszą, z datą powojennej renowacji budowli. Na szczęście tynkarz użył zaprawy, która bez problemu dała się usunąć z piaskowca. Najprawdopodobniej tablicę zamurowano, aby ukryć ślady niemieckości na Ziemiach Odzyskanych.
Nietknięta, czasy PRL-u przetrwała inna tablica, gdzie wspomina się o niemieckim cesarzu. Została wmurowana w charakterystyczną platformę widokową, którą Bodo Ebdhardt zbudował nad palatium specjalnie dla Wilhelma II. Monarcha mógł z niej bezpiecznie obserwować wydarzenia na dziedzińcu. Tablica informuje, że “za panowania Jego Majestatu cesarza Wilhelma II ten zamek roku Pańskiego 1906-1908 został ponownie odbudowany przez W. von Dirksena i pod kierunkiem i według planów architekta Bodo Ehbardta”.
Sny o monarchii
Willibald von Dirksen był z przekonania monarchistą, oddanym cesarskiemu dworowi. W dramatycznych czasach Republiki Weimarskiej żył nadzieją na odrestaurowanie monarchii Hohenzollernów. Podobnie jak jego druga żona, Viktoria von Dirksen, podejmował wysiłki w celu zbliżenia dworu ze środowiskiem narodowych socjalistów, więc po części także na nim spoczywa odpowiedzialność za dojście Hitlera do władzy i związane z tym morze nieszczęść.
Zaginiona kolekcja
Po zakończeniu odbudowy warownia w Grodźcu stała się jedną z największych śląskich atrakcji turystycznych. Zamkowa restauracja serwowała piwo, wino, obiady i inne posiłki. Poza malowniczym położeniem i romantycznie poszarpanymi murami jak magnes przyciągały eksponowane w historycznych wnętrzach eksponaty. Część została wydobyta z ziemi przez Ebdhardta podczas wykopalisk: zamki, klucze, monety, podkowy, broń… O resztę – w tym średniowieczne zbroje rycerskie, broń, liczne portrety niemieckich władców, stare księgi i obrazy z XVI i XVII wieku – zadbał Willibald von Dirksen, nie szczędząc pieniędzy na ich zakup. Całe wyposażenie zniknęło z zamku w 1945 roku. Praktycznie bez śladu. Zniknęły również przedmioty z Pompejów, m.in. wazy i grobowce, którymi Willibald von Dirksen ozdobił park angielski przy pałacu po podnóża zamkowej góry.
Willibald von Dirksen zmarł w Grodźcu 3 czerwca 1926 roku. Po jego śmierci zamek przeszedł w ręce najstarszego z czworga dzieci, Herberta, ambasadora III Rzeszy w Tokio, Londynie i Moskwie, stronnika Adolfa Hitlera i zdeklarowanego wroga Polaków.
Cdn.
Piotr Kanikowski
FOT. WIKIPEDIA.COM/ Photographie von J.C. Schaarwächter