Dziecko kolegi kilka lat temu nie dostało się do wymarzonego liceum. Kolega nie robił scen. Nie poleciał z mordą do dziennikarzy ani nie pozwał państwa polskiego za dyskryminację syna. Powiedział młodemu: “Masz za swoje. Było słuchać, jak ojciec z matką gonili cię do lekcji “. Dlaczego rodzice uczniów, którzy uczestniczą w tegorocznej rekrutacji, nie mogą zrobić tego samego?
Powód jest prosty. Gdyby nie wywołana reformą Zalewskiej kumulacja dwóch roczników, część “odrzuconych” bez problemu dostałaby się do wybranej szkoły. . Nawet świadectwa z czerwonym paskiem, które wcześniej gwarantowały dzieciom realizację edukacyjnych aspiracji, tym razem okazywały się niewystarczające. Dobre licea były zmuszone odmawiać przyjęcia uczniom, których w normalnej sytuacji chętnie widziałyby w swoich progach. Ambitni uczniowie zostali zmuszeni iść do niechcianych branżówek, bo tam zostały wolne miejsca.
PiS obiecał wyborcom, że zlikwiduje gimnazja, i zrobił to, nie bacząc na koszty. Summa summarum koszty płacą te dwa roczniki młodych Polaków, które złożono na ołtarzu polityki.
W rządowych mediach kota odwraca się ogonem. Mowy minister edukacji przekonuje Polaków, że nie ma problemu, bo przecież suma wolnych miejsc w szkołach znacznie przekracza liczbę tych, którzy zostali odrzuceni w pierwszym etapie rekrutacji. Czyli dla każdego ucznia znajdzie się miejsce w szkolnej ławie.
Tak jest, matematycznie wszystko się zgadza. Przesuwając kulki na swoich liczydłach, MEN ignoruje indywidualne dramaty uczniów, którym – nie przez własne lenistwo czy brak zdolności – w tej chwili załamuje się wybrana ścieżka kariery. Nigdy się nie dowiemy, ile diamentów, wartych szlifu w dobrym liceum, przepadnie w gorszych szkołach. Jaki majątek społeczny roztrwoniliśmy dla politycznego kaprysu.
Piotr Kanikowski