W Legnicy za dużo jest starych ludzi, by miasto mogło być dla nich dobre. Chyba właśnie to próbowała powiedzieć wiceprezydent Dorota Purgal, gdy na ostatniej sesji polemizowała z radną Ewą Szymańską, według której przywrócenie bezpłatnych usług pielęgnacyjnych dla osób po 85. roku życia byłoby do udźwignięcia dla samorządowego budżetu. Nie jest ich znowu w Legnicy tak dużo, przekonywała radna. I wtedy z ust pani prezydent padły konkretne dane: około 1400 legniczan ukończyło 85. rok życia. Z płatnych usług opiekuńczych korzysta 180 z nich.
Potem było głosowanie nad obywatelskim – przedłożonym przez mieszkańców Legnicy – projektem uchwały w sprawie bezpłatnych usług opiekuńczych dla najstarszych. Za ich przywróceniem było 6 radnych, przeciw -13, 5 osób wstrzymało się od głosu. Bez porównania większe emocje niż los chorych staruszków wzbudziło tego dnia głosowanie nad ilością okręgów wyborczych i podziałem mandatów, jaki będzie obowiązywał w przyszłych wyborach samorządowych. Wiadomo, bliższa koszula ciału.
Ja jednak zawsze za miarę cywilizacji zawsze uważałem jej stosunek do najsłabszych: starych, kalekich, chorych, ubogich, odtrąconych. Wydawało mi się, że demokratyczne instytucje państwa są między innymi po to, by ujmować się za tą grupą, ilekroć zachodzi taka potrzeba. By w jej obronie przeciwstawiać się silnemu, zdrowemu, sprawnemu i sytemu społeczeństwu.
Gdy półtora roku temu legniccy radni znosili prawo do bezpłatnych usług opiekuńczych dla osób po 85. roku życia, pracowałem w innej gazecie. Na jej łamach opisywałem przypadek 102-letniej legniczanki, obłożnie chorej, niechodzącej, przykutej do łóżka i wymagającej troski praktycznie przez 24 godziny na dobę.
Polskie państwo chciało być dla staruszki na swój sposób dobre: odkąd ukończyła sto lat, Zakład Ubezpieczeń Społecznych zaczął doliczać do jej skromnej renty nieco ponad 2 tysiące złotych. ZUS traktuje tak wszystkich stulatków, legniczanka nie była wyjątkiem. Ale w jej przypadku hojny gest ubezpieczyciela sprawił, że od kwietnia 2011 roku, zgodnie z wprowadzonym przez radę nowym kryterium dochodowym, za bezpłatną dotąd opiekunkę MOPS miał żądać od niej pełnej odpłatności: 2.170 złotych miesięcznie.
Innymi słowy, to co dał stulatce ZUS, miasto Legnica było gotowe odebrać z nawiązką, pozostawiając jej łaskawie niespełna 500 złotych na tak zwane życie. Mieszkająca z kobietą córka, też bardzo wiekowa i schorowana, uznała, że to warunki barbarzyńskie, nie do przyjęcia. Odtąd musiała sama troszczyć się o przykutą do łóżka mamę.
Interweniowałem w ich sprawie u jednego z radnych koalicji. Przejął się. Tak mi się wówczas wydawało. Choć bronił uchwały, uznał sytuację za wyjątkową, wymagającą szczególnego potraktowania. Obiecał pomoc, ble ble ble, i wszystko się rozmyło. Staruszka zmarła kilka miesięcy później. Radny mógł więc odetchnąć z ulgą, bo problem sam się rozwiązał.
Sam się rozwiązał? Nie mam pewności. Nie wiem, ilu jeszcze obłożnie chorych staruszków leży w legnickich mieszkaniach bez pieniędzy, wystarczającej opieki i sił, by poskarżyć się gazecie na uchwałę. która uczyniła ich życie jeszcze trudniejszym. Także z czysto materialistycznego punktu widzenia, decyzja o przywróceniu bezpłatnych usług opiekuńczych, mogłaby się Legnicy opłacić. Przynieść odpowiedni efekt promocyjny: pokazać ten kawałek Polski jako miejsce przyjazne do życia. Dla każdego.
Piotr Kanikowski