Prezydent stolicy żartu oburza się na żarty. Sąd stolicy żartu zakazuje żartowania. Po wydarzeniach ubiegłego tygodnia kilka zacnych postaci, którym Legnica urządziła pod Filipkiem aleję chwały, bez wątpienia przewraca się w grobach.
Oczywiście, nawet w III Rzeczypospolitej Polskiej, która w swej konstytucji zapisała wolność wyrażania poglądów, zdarzały się już wcześniej procesy o satyryczne obrazki. Najbardziej spektakularnym była tzw. sprawa Antykomora, postawionego przed sąd za liczne fotomontaże znieważające prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Łódzki sąd zdecydował się ją umorzyć ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu.
Na paradoks zakrawa fakt, że Sąd Okręgowy w Legnicy – mieście Satyrykonu, gdzie od 37 lat hołubi się prześmiewców – nie miał tyle pobłażania dla komitetu wyborczego, który na swym facebookowym profilu dwukrotnie zażartował z Tadeusza Krzakowskiego. I że prezydent, który co roku ściska dłonie satyrykom z całego świata, może być do tego stopnia wrażliwy na krytykę wyrażoną satyrycznymi obrazkami, by uciekać się do pomocy sądu. Pewnie gdyby obu zostawiono więcej czasu na zastanowienie, uznaliby, że w gruncie rzeczy nie ma o co kruszyć kopii. Sytuacja kampanii wyborczej i na prezydencie, i na sądzie wymusiła pośpiech, a ten, wiadomo, jest najgorszym doradcą. W gorączce popełnia się błędy.
Oba zaskarżone do sądu rysunki wyrażały opinie, które uważam za absurdalne, niesprawiedliwe, przesadne, krzywdzące dla prezydenta. Wbrew temu, co wypisują poniektórzy o białoruskich standardach wprowadzanych przez ratusz, Tadeuszowi Krzakowskiemu jest tak samo daleko do Aleksandra Łukaszenki jak Jackowi Głombowi do Matki Teresy. A i pensja prezydenta Legnicy została ustalona na prawie o jedną czwartą niższym poziomie niż np. wynagrodzenie wójtów Chojnowa czy Kunic, więc sugestie, że stanął do wyborów dla pieniędzy, wydaje się co najmniej naciągana.
Ale takie jest prawo satyry politycznej, że wyolbrzymia, przesadza, przeinacza, wykoślawia jak krzywe zwierciadło. Ona może, a niekiedy wręcz powinna być złośliwa. Jej wolno kąsać. Nikt o zdrowych zmysłach nie czyta rysunków satyrycznych serio, jak newsów w gazecie. Każdy wie, że to raczej publicystyka, w dodatku robiona z mniejszym lub większym przymrużeniem oka. Komentarz. Czyli nie schowane za horyzontem ognisko, w którym buzuje ogień, ale dym z ogniska – ślad, że coś się pali.
W cywilizowanym świecie nękanie satyryków jest uważane za przejaw małostkowości. Internet roi się od złośliwych karykatur Jana Pawła II czy Benedykta XVI, ale Watykan nigdy w ich sprawie nie interweniował. W latach osiemdziesiątych w angielskiej prasie zupełnie bezkarnie drukowano portret Margaret Thatcher z podpisem „Wanted Wanted Wanted – morderczyni bojowników IRA”. Z drugiej strony, Jerzy Kapuściński mawiał, że gdyby ktoś w podobny sposób potraktował opisanego w jego książce cesarza Etiopii Hajle Sellasje, nie uniknąłby kulki w łeb. Nietrudno mi wyobrazić sobie zakazu żartowania na Białorusi czy w Chinach. Ale w Legnicy? W życiu!
Wiele racji jest w sformułowanej przez Ignacego Krasickiego zasadzie, że „prawdziwa cnota krytyk się nie boi”. Zatem szkoda, że Tadeusz Krzakowski w ogóle się memami Porozumienia dla Legnicy przejął, bo choć w sądach odniósł nad Jackiem Głombem głośne zwycięstwo, to wizerunkowo przegrywa, podsunąwszy swoim wrogom dodatkowy argument na potwierdzenie tez o legnickim zamordyzmie. Przed następnym Satyrykonem będzie mu naprawdę bardzo trudno udowodnić, że w tej kampanii wyborczej nie stracił luzu, dystansu do siebie i poczucia humoru.
Piotr Kanikowski