Złotoryja nie ma basenu – stary, na którym za rządów Ireneusza Żurawskiego zaniedbano dorocznych remontów, rozsypał się ze starości. W upalne dni mieszkańcy nieodpłatnie korzystają ze zmodernizowanego w tym samym czasie zalewu. Władza tymczasem drży, by nie powtórzyło się upalne, suche lato z roku 2015, gdy płytkie, pozbawione dopływu wody kąpielisko opanowały bakterie. Radni mówią – nie bez racji – że jeśli to się powtórzy, ludzie ich zjedzą.
Na pierwszy rzut oka zmodernizowany kilka lat temu złotoryjski zalew prezentuje się świetnie. Pięknie położony wśród zielonych wzgórz, z kameralną ale czystą plażą, pomostami, ratownikiem na wieżyczce, przebieralnią, grillem, wiatą do biesiadowania, placem zabaw dla dzieci i wypożyczalnią sprzętu pływającego mógłby być idealnym miejscem wypoczynku. Mógłby – gdyby nie poważny problem z utrzymaniem czystości wody. Zbiornik jest płytki i stosunkowo niewielki, dopływ świeżej wody z płynącej obok Kaczawy za słaby, więc zalew szybko się nagrzewa, co przy upalnej pogodzie skutkuje błyskawicznym namnażaniem się glonów oraz bakterii. W okresach suszy poziom rzeki potrafi drastycznie się obniżyć, uniemożliwiając zasilanie kąpieliska poprzez kanał (nie pogłębiony i nie wyczyszczony przy okazji modernizacji). Utrzymania obiektu w czystości nie ułatwiają również opadające z przybrzeżnych drzew liście, zanieczyszczenia spływające z działek na wzgórzach i niehigieniczne nawyki użytkowników.
Dwa lata temu ze względu na namnażające się bakterie E. coli administrator obiektu był zmuszony - w szczycie sezonu, podczas największych upałów – zakazać kąpieli, spuścić całą wodę i przepłukać zbiornik. Poprzedni sezon minął bez takich komplikacji. W tym Sanepid dopuścił kąpielisko do użytku, bo przeprowadzone w czerwcu badanie wypadło pomyślnie. Ale wszyscy w Złotoryi zdają sobie sprawę, że wystarczy kilkanaście suchych, upalnych dni i sytuacja z roku 2015 może się powtórzyć.
Jacek Zańko – kierownik Hali Sportowej Tęcza, która w tym roku przejęła administrowanie zalewem – zaprosił do Złotoryi autorytety z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, by pomogły znaleźć rozwiązanie problemu. – Czekam na raport z tego spotkania – mówi. Podczas wizyty rozważano różne warianty, np. montaż fontann, dodatkowe napowietrzanie wody przy użyciu aeratorów, przekopanie z Kaczawy dodatkowego kanału do zasilania kąpieliska, itd. Możliwość zastosowania chemii, podobnej do tej powszechnie używanej w przydomowych basenach, odpada, gdyż środek łatwo przedostałby się do rzeki, stwarzając zagrożenie dla żyjących w niej stworzeń.
Ze względu na kosztowną modernizację stadionu, w tym roku miasto nie może sobie pozwolić na inwestycję nad zalewem, ale burmistrz Robert Pawłowski deklaruje, że środki na rozwiązanie problemu zostaną ujęte w przyszłorocznych planach budżetowych.
Wizja kwitnącego, wyłączonego z użytkowania zalewu nie spędzałaby radnym i urzędnikom z ratusza snu z powiek, gdyby Złotoryja mogła zaoferować mieszkańcom alternatywne kąpielisko. Od kilku lat trwa jałowa dyskusja na temat budowy basenu. Starego, na ul. Legnickiej, nie da się już odbudować. Koszt otwartego obiektu to, jak szacuje sekretarz miasta Włodzimierz Bajoński, co najmniej milion złotych. Na kryty trzeba by wydać kilkanaście razy tyle. Nie ma obecnie funduszy zewnętrznych, które mogłyby pomóc w tego rodzaju inwestycjach. Radni mówią o pomyśle burmistrza, by sprzedać nieruchomość na ul. Legnickiej a dochód z transakcji przeznaczyć na budowę basenu otwartego przy kompleksie sportowym na ul. Lubelskiej. Z zazdrością popatrują na Ścinawę, gdzie w czerwcu oddano do użytku imponujący, składający się z trzech basenów kompleks wypoczynkowy. I modlą się, by lato nie było nazbyt gorące.
- Ludzie nas zjedzą, że tyle lat nie możemy załatwić tej sprawy – mówił na jednej z komisji radny Władysław Grocki.
Co racja, to racja
FOT. PIOTR KANIKOWSKI