Noc była wietrzna i chłodna. Księżyc w nowiu niewiele dawał światła, a dodatkowo co rusz chował się w niskich chmurach, które przewalały się nad Grodźcem jak jutowe worki z gęsim pierzem. Może dlatego straż nie dostrzegła kryjących się pod murem żołnierzy Albrechta Wallensteina, którzy złupiwszy Chojnów i Złotoryję, podeszli pod zamek. Przyszli za kochanką burgrabiego Schindela po zgromadzone w warowni bogactwa.
Wojna trzydziestoletnia
Był 6 października 1633 roku. Od piętnastu lat w Europie szalała straszliwa wojną, którą historycy będą nazywać później trzydziestoletnią. Obrońcy katolicyzmu walczyli w niej pod sztandarem Habsburgów z protestantami, burzącymi się przeciwko cesarskiej hegemonii. Podczas gdy płonęły protestanckie Czechy, niekatolicka ludność Śląska na kilka lat kupiła sobie u Ferdynanda II Habsburga względny spokój w zamian za kontrybucję w wysokości 300 tys. guldenów. W księstwie legnickim ten okres skończył się w roku 1630 wraz z wkroczeniem cesarskich wojsk dowodzonych przez Albrechta Wallensteina. Jego armia nie pobierała żołdu ze szkatuły cesarza – żyła wyłącznie ze zdobytych po drodze łupów, więc jej ślad znaczyły łuny pożarów i trupy mieszkańców, którzy próbowali postawić się żołnierzom. Na Śląsk zapuszczały się też z Czech nie mniej okrutne dla miejscowej ludności oddziały walczących z cesarzem protestantów i, a po przystąpieniu Szwedów do wojny, także ciągnące w kierunku Moraw wojsko zza morza.
Schronienie
Jerzy Rudolf – protestancki książę na Legnicy – próbował bronić swoich poddanych. Na czas wojny zamek w Grodźcu stał się miejscem schronienia dla okolicznej ludności. Uciekali tu przed zdegenerowanym żołdactwem, aby ocalić życie i dobytek. Od początku swego panowania książę, słynący z mądrości i gospodarności, nie żałował pieniędzy na przystosowanie warowni do niespokojnych czasów. W 1621 roku wzmocniono jedną wieżę, wzniesiono drugą, nową, i nowy zwodzony most. W „Atlasie twierdz śląskich” autorstwa cenionego fortyfikatora Walentego Saebischa, przechowywanym w Bibliotece Uniwersyteckiej we Wrocławiu, zachowały się stworzone przez niego plany przebudowy zamkowych umocnień z 1619 i 1625 roku. „Projektów Saebischa nie zrealizowano, a być może uratowałyby Grodziec przed zniszczeniami w czasie wojny 30-letniej” – zauważa Mariusz Olczak w wydanej w 2008 roku książce „Grodziec. Zamek – Kościół – Pałac”.
Zdradliwa Meta
Być może z respektu dla potężnych murów i doborowej obrony zamku Albrecht Wallenstein nie próbował Grodźca oblegać. Jego żołnierze wdarli się do twierdzy podstępem w nocy z 5 na 6 października 1633 roku, korzystając z pomocy zdrajcy. Według „Chronik von Liegnitz” A. Sammtera z 1801 roku, pomogła im łasa na pieniądze kochanka burgrabiego Kaspra von Schindela o imieniu Meta. Gdy cesarskie wojska rozłożyły się obozem w pobliskiej Pielgrzymce, udała się do nich potajemnie, opowiedziała oficerom o przechowywanych w zamku bogactwach i wskazała słaby punkt w fortyfikacjach. Obiecała, że o umówionej porze spuści im z murów sznurową drabinę, po której wejdą na ganek muru obronnego, zaskakując strażników. Noc sprzyjała żołnierzom Wallenstaina. Uśpioną załogę wycięli w pień. Aby uniknąć tortur, burgrabia Kasper von Schindel popełnił samobójstwo, rzucając się z okna na dziedziniec. Noc pełna krwi i gwałtów przeszła w równie ponury dzień, chłodny i wietrzny, diabelski. Chciwa Meta nie ocaliła życia, bo Albrecht Wallenstein doszedł do wniosku, że skoro raz zdradziła, nie można jej zaufać. Została powieszona na jego rozkaz.
Okupacja
Książęcy skarbiec został splądrowany. Razem z nim przepadły kosztowności, które szlachetnie urodzeni wraz z okolicznym duchowieństwem zwozili do twierdzy na czas wojny w nadziei, że tu będą bezpieczniejsze. Żołnierze podłożyli też ogień pod palatium. Ogień strawił wnętrza i dach.
Obok zgliszczy, na podzamczu, Albrecht Wallenstain urządził kwaterę dla swoich wojsk. Przez pewien czas Grodziec służył jego armii również za magazyn broni, pochodzącej głównie z tutejszej zbrojowni. W lochach przetrzymywano szwedzkich żołnierzy. Wielu z nich zmarło i zostało pogrzebanych przez pastora von Vogla na cmentarzu w pobliskim Sędzimirowie.
Na mieszkańców okolicznych miejscowości spadł obowiązek utrzymania cesarskiej armii. Niezależnie od tego wojsko Wallensteina wymuszało kontrybucję po swojemu, gwałtem i przemocą.
Puściwszy z dymem palatium, Albrecht Wallenstein zamieszkał w urządzonym z przepychem pałacyku w Pielgrzymce. Dobrze czuł się w tej okolicy. Choć pochodził z Czech, zdążył ją poznać, gdy jako uczeń Valentina Trozendorfa pobierał nauki w jego słynnym także poza granicami Śląska protestanckim Gimnazjum Łacińskim w Złotoryi.
Wiadomość o zniszczeniu i spaleniu Grodźca dotarła do księcia Jerzego Rudolfa z kilkudniowym opóźnieniem. Nie mógł na nią zareagować, bo sam już wtedy musiał szukać schronienia w Polsce.
W imieniu cesarza podczas okupacji Grodźcem zarządzali kolejno Jan Daniel von Salendopler, holenderski baron von Baer, pułkownik von Knörig, ponownie von Salendopler, kapitan Gemel z regimentu generała Monteverqu`a i porucznik Steffel. W międzyczasie zdarzyło się, że przy udziale okolicznych mieszkańców zamek dostał się w ręce Szwedów i przez rok (1642-1643) to protestanckie wojska królowej Krystyny Wazówny ściągały z poddanych Jerzego Rudolfa kontrybucję, okazując się przy tym równie bezwzględni jak armia Habsburgów.
Zamek do rozbiórki
Gdy zamek wrócił pod zarząd cesarskiej armii, Fryderyk III Habsburg rozkazał generałowi Ludwigowi de Lopis baronowi de Monteverques zburzyć Grodziec z obawy, by znów nie odbili go Szwedzi. Podobny los spotkał w owym czasie także inne śląskie warownie: w Gryfie, Wleniu, Bolkowie, Świnach. Przy rozwalaniu murów i podkładaniu ładunków pod zamek Grodziec zatrudniono mieszczan ze Złotoryi i Bolesławca oraz mieszkańców okolicznych wiosek. Kazano im uprzednio wymontować z budowli wszystkie metalowe elementy – kraty, okucia drzwi itp. – które następnie zawieziono do Złotoryi i sprzedano za, niewielką w zasadzie, sumę 27 talarów. Pewnie dawno przeżarła je rdza.
Pokój
Wojna trzydziestoletnia zakończyła się w roku 1648 podpisaniem pokoju westfalskiego. Na jego mocy powstały później trzy niezwykłe ewangelickie świątynie z gliny, słomy i drewna zwane Kościołami Pokoju: w Jaworze, Świdnicy i Głogowie. W odróżnieniu od zamku w Grodźcu, budowanego przez piastowskich książąt tak, by przetrwał każdy kataklizm, miały szybko się rozpaść lub spłonąć od uderzenia pioruna, a mimo to dwa z nich stoją do dzisiaj. Zniszczonego na rozkaz cesarza zamku w Grodźcu aż do początków XX wieku nie udawało podźwignąć z ruin.
Działania militarne, ale też przemarsze i kwaterunki wojsk połączone z rabunkiem i zabójstwami, kontrybucje, pożary, epidemie sprawiły, że wojna z lat 1618 – 1648 na wiele pokoleń odcisnęła na Śląsku swoje piętno. Za jej bezpośrednie lub pośrednie konsekwencje uważa się dramatyczny spadek ludności. Złotoryja straciła około 70 procent swoich mieszkańców, a niektóre wioski w jej okolicy niemal zupełnie się wyludniły. Ludność Grodźca nie była wyjątkiem. Mocno ucierpiała, a o okropieństwach wojny nie pozwalało zapomnieć wzgórze, na którym zamiast potężnej piastowskiej warowni sterczały kikuty wież.
O odbudowaniu siedziby swoich protoplastów marzył ostatni z rodu Piastów książę legnicko-brzeski Jerzy Wilhelm (1660 – 1675). 26 sierpnia 1675 roku jako piętnastolatek wspiął się na wzgórze w Grodźcu i ze wzruszeniem oglądał porośnięte chaszczami resztki murów, a potem urządził dla okolicznych wsi i dworzan ucztę przy muzyce. To podczas niej oznajmił, że podniesie zamek z ruin. Niestety, los nie dał mu spełnić tej obietnicy – wkrótce zmarł. Wraz z nim przepadli legniccy Piastowie a ich księstwo przeszło pod domenę cesarską.
Piotr Kanikowski
RYC. R. SACHSE, DER GRODITZBERG 1839