Starostwo3
Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  sport  >  Current Article

Ech, jaki wspaniały bieg! Po VII Biegu Wulkanów

Przez   /   30/06/2016  /   No Comments

Ponad 1100 osób wzięło udział w 7. Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów w Złotoryi. Wielu uczestnikom tegoroczna edycja imprezy będzie kojarzyć się ze ścianą wody – z zapierającym dech, pozbawiającym sił wodospadem i z gwałtowną burzą z piorunami, która umiarkowanie hardcorową trasę na 7 kilometrów zamieniła w prawdziwe piekło.

W regulaminie imprezy jest zapis, że biegi odbędą się niezależnie od pogody. Umieszczając go, Mirosław Kopiński – dyrektor Wulkanów – nie żartował: w sobotę dał sygnał do startu na 7 kilometrów tuż po tym, jak nad Złotoryją rozpętał się prawdziwy armagedon – zerwał się wiatr, lunął deszcz i niebo rozbłysło od błyskawic. Przez kilka minut ludzie ścigali się wśród ulewy, grzmotów i piorunów, przemoczeni na wylot, z zalanymi wodą oczami, niemal po omacku pokonując pierwsze przeszkody: betonowe rury, w które trzeba było się wczołgać, rozpiętą na wiadukcie kolejowym siatkę, równoważnię między kontenerami, stertę samochodowych opon, rwącą rzekę…

Działo się to tego samego wieczora, kiedy czterdzieści kilometrów dalej władze Lubina w panice odwoływały zaplanowane na święto miasta plenerowe koncerty. Kopiński tłumaczy, że dla niego zła pogoda nie istnieje. W przypadku Biegu Wulkanów im gorsza, tym lepiej, bo ludzie przyjeżdżają z drugiego końca Polski do Złotoryi, żeby dać się porządnie sponiewierać. Dyrektor burzy nie zaplanował, ale zrobił co w ludzkiej mocy, by ich nie rozczarować. To on rozrysował wszystkie warianty trasy: dla przedszkolaków, starszych dzieci, ekstremalnych triathlonistów, na 7 i na 13 kilometrów.

Kazał wspinać się po średniowiecznych murach obronnych Złotoryi. Puścił wyścig korytem Kaczawy – pod prąd, by nie było za łatwo. Musieli brnąć przez wypełniony gęstym, cuchnącym mułem kanał, w którym od pierwszej imprezy w 2009 roku utonął niejeden adidas. Zjeżdżali na pupach po wzgórzu zamienionym w 35-metrową ślizgawkę i z pluskiem wpadali do niecki z błotnistą breją, ochlapując przy okazji uradowanych kibiców i fotoreporterów. Forsowali potężne ciężarówki rozstawione na łąkach i sterty płonącej słomy. Przeciskają się między dźwigarami walczyli z lękiem wysokości na kolejowym wiadukcie. Na bezdechu, z głową w strumieniu wody wczepieni w liny i drabinki ostatkiem sił pięli się na wodospad w Jerzmanicach Zdroju, a spieniona rzeka próbowała zrzucić ich z siebie jak młody koń jeźdźca.


- Tego nam było trzeba. Maraton biegnie się cztery godziny, nic po drodze, nuda, a tu przygoda goni przygodę. – zachwyca się debiutująca na Wulkanach para z Lubawy w Warmińsko-Mazurskiem, Dorota Wrońska i Rafał Głowiak. – W ogóle jesteśmy zakochani w tym miejscu, bo jest fantastyczne, przepiękne. I w ludziach, w atmosferze, jaką tworzą na trasie. Na pewno za rok wrócimy do Złotoryi.
- Te górki! Mijałam zawodników, którzy mieli maratony, półmaratony za sobą, i wszyscy wzdychali: „To nie to samo!” – opowiada Urszula Śliwińska z Gorzowa Wielkopolskiego. Jej zdaniem biegi po płaskim terenie mają się nijak do ekstremalnych przeżyć, jakich się doświadcza na Wulkanach.

„Ech, jaki to był wspaniały bieg! Tona błota, hektolitry wody, wspinanie pod wodospad, strome podejścia, śliskie zbiegi, masa przeszkód sztucznych i naturalnych, a do tego piękny teren” – wzdychają na Facebooku biegacze z warszawskiego klubu Power Training. To dziewczyna z ich ekipy potknęła się w rzece o kamień i upadła uderzając się o dno. Po opatrzeniu przez ratowników zdecydowała, że biegnie dalej. Pół trasy pokonała z nogą unieruchomioną od kolana w dół i oczami szklanymi od łez, wspierana przez koleżanki z grupy. „Jesteś wielka” – ściskali ją na mecie obcy ludzie.
- W taki sposób się poznaje ekstremum prawdy, które jest tutaj i tutaj – mówi poważnie Paweł Mikołajewski z Polkowic, dotykając ręką głowy i serca. Właśnie przybiegł, usiadł na trawie, odwija z nogi utytłany błotem elastyczny bandaż. Na piątym kilometrze skręcił staw skokowy, ale nie zszedł z trasy. – Żołnierz się nigdy nie poddaje – deklaruje.


Mirosław Kopiński kilka razy apelował przed startem, by zachować ostrożność i wspierać się przy pokonywaniu przeszkód. Na tego rodzaju imprezach nie da się uniknąć ryzyka. Ratownicy medyczni, objeżdżający teren zawodów na quadach, musieli opatrzyć kilka osób, które skaleczyły się na trasie. Z urazem kręgosłupa karetka zabrała do szpitala mężczyznę, pod którym zerwała się stalowa linka podtrzymująca siatkę na wiadukcie. To najpoważniejszy wypadek w tym roku. Biegacze mówią, że siniaki, otarcia, skaleczenia, ale też chwile słabości przeplatane aktami mobilizacji, są na Biegu Wulkanów jak chleb powszedni – bez nich medal, który dostaje każdy po przekroczeniu mety, nie miałby wartości.


W niedzielnym biegu głównym wystartowało ponad 570 zawodników. Po raz kolejny niepokonany okazał się Maciej Dawidziuk ze Złotoryi, który dotarł do mety już po godzinie i 22 minutach od startu. 35 sekund później dołączył do niego Michał Sikora z Żelowic, a po kolejnej minucie po biegu był również głogowianin Dominik Komendacki. Spośród pań najlepszy czas miała zwyciężczyni wszystkich dotychczasowych edycji Biegu Wulkanów Anna Ficner ze Złotoryi. (01:29:33) wyprzedzając Agatę Pietroszek z Namysłowa i Agatę Świątek z Opalenicy. W klasyfikacji drużynowej pierwsze miejsce przypadło Biegnij Team Zelów, drugie – Mud Goats, a trzecie Orłom Jezusa.


W ramach Biegu Szlakiem Wygasłych Wulkanów rozegrano też bieg na 7 kilometrów – dla tych, którzy nie czuli się na siłach, by pokonać pełny dystans lub nie mogli się doczekać biegania w Złotoryi. 59 minut i 36 sekund – to czas najszybszego podczas tego wyścigu Rafała Kaszy z Zielonej Góry. Na podium stanęli również Wojciech Cała z Latchorzewa i Bogusław Homy z Czechowic-Dziedzic. Absolutną nowością był triathlon ekstremalny, łączący pływanie (500 metrów), jazdę na rowerze (15 kilometrów) i bieganie (7 kilometrów) po trasie pełnej przeszkód. To konkurencja dla herosów. Wytrzymało ją 6 kobiet i 32 mężczyzn. Wygrał Mateusz Paszun przed Piotrem Tartanusem i Tomaszem Szpiterem.

FOT. (z wodospadu) ANDRZEJ CUKROWSKI/ KNOCIK.PL (Dziękujemy!)

FOT. (pozostałe) PIOTR KANIKWOSKI

    Drukuj       Email
  • Publikowany: 3050 dni temu dnia 30/06/2016
  • Przez:
  • Ostatnio modyfikowany: Czerwiec 30, 2016 @ 11:24 am
  • W dziale: sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


* Wymagany

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>

You might also like...

DSC02313

16-latek pokonał raka i wrócił na piłkarskie boiska

Read More →