Dwa osobowe samochody na niemieckich rejestracjach wywiozły w nieznane psy, które zostały po zmarłej dwa tygodnie temu 83-letniej mieszkance Patnówka. Miłośnicy zwierząt niepokoją się o ich los. Przez dwa tygodnie po śmierci swej opiekunki pięć psów było przetrzymywanych o głodzie w ruinach chlewika z zabitymi na głucho drzwiami i oknem. Nie padły z głodu, bo ludzie wbrew zakazom właściciela terenu odrywali deski, by wrzucić im do środka karmę.
83-letnia kobieta, samotna i zniedołężniała, żyła w nieludzkich warunkach w chlewie bez prądu i ogrzewania. Niedojadała. Spała na betonie. Przetrzymała pierwsze przymrozki dzięki przygarniętym przez nią psom, które grzały ją własnym ciałem. Jednak była już bardzo wycieńczona, gdy kilka miesiecy temu podczas interwencji przez przypadek odnaleźli ją członkowie legnickiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Odtąd TOZ organizował pomoc dla staruszki i jej pięciu psów. Około dwa tygodnie temu kobieta zmarła.
Psy zostały same. Właściciel posesji – człowiek, który za opiekę nad babuleńką przejął jej gospodarstwo rolne razem z psami – zamknął całą piątkę w chlewiku na kłódkę. Bronił dostępu do budynku ludziom, którzy chcieli się nimi zająć: nakarmić, doglądać, znaleźć nowy dom. Zdesperowani miłośnicy zwierząt zakradali się po zmierzchu pod chlewik, odrywali deski i przez dziury rzucali karmę do środka. Mimo tego, do dziś nie mieli pewności, czy przez ponad tydzień od zamknięcia psy nie padły z głodu.
- Nie miałem o tym pojęcia – twierdzi Jacek Cichosz, powiatowy lekarz weterynarii z Legnicy. O sprawie dowiedział się od nas. Obiecał interwencję.
O zamkniętych w budynku psach wiedziała policja, powiadomiona przez miłośników zwierząt, jednak nie odważyła się asysować wolontariuszom przy odebraniu kundelków właścicielowi gospodarstwa. Organizatorzy akcji ratunkowej, mają o to żal do policjantów, bo można było podejrzewać, że psom dzieje się krzywda i działać bardziej zdecydowanie.
- Problem właśnie sam się rozwiązał – komunikuje Sławomir Masojć, oficer prasowy legnickiej policji. – Mamy informację, że psy zostały zabrane przez niemiecką rodzinę zmarłej.
Z ustaleń patrolu policji, który przyjechał do Pątnówka kilka minut po odjeździe cudzoziemców, wynika, że właściciel posesji zna nazwiska rzekomych krewnych staruszki, którzy zajęli się psami.
Zaangażowani w akcję ratowania zwierząt ludzie powątpiewają w taki happy end, bo kobieta nie miała rodziny. Żadni krewni nie interesowali sie nią za życia. I nikt poza Januszem Sebastianem z TOZ-u nie był na jej pogrzebie. Trudno przypuszczać, by w tej sytuacji tajemniczo odnaleziona niemiecka rodzina przejęła się pięcioma psami, które po przeszłotygodniowym uwięzieniu w chlewiku cuchnęły od własnych ekskrementów. Jakim cudem cudzoziemcy zamierzają je bez paszportów i kwarantanny przewieźć przez granicę?
Ludzie, owszem, widzieli jak dziś przed południem pod posejsję zajechały dwa osobowe auta na niemieckich tablicach. Robili zdjęcia, gdy pakowano do nich psy i wywiożono z Pątnówka. Nie wiedzą tylko gdzie: do nowego domu czy do lasu, gdzie można bez świadków uśmiercić każde zwierzę.
Obawiając się najgorszego, jedna z wolontariuszek zgłosiła na policji podejrzenie popełnienia przestępstwa. Podała numery rejestracyjne aut. Ma nadzieję, że funkcjonariusze dogłębnie wyjaśnią, co się stało z psami staruszki.
Pan Janusz nie był sam na pogrzebie byli tez inni!
Staruszką się nikt nie przejmował, ale psami widzę że tak .Zaraz będą komentarze że na pewno skarb jakiś ukradli Niemcy i tego typu pierdoły.Co za porąbany kraj że cierpień ludzkich się nie widzi a o psy się martwi!!!