Złotoryjanie wygrali IV Bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanów: Maciej Dawidziuk znowu jak w ubiegłym roku przybiegł na metę pierwszy, Anna Ficner po raz czwarty była najszybsza z pań. Ze względu na ciepłą atmosferę, jaką razem z zawodnikami i kibicami stworzyli na trasie, gospodarzom imprezy trudno jednak zarzucić brak gościnności. Było super.
Gdy wczoraj biegacz z Dłogołęki zmarł na serce tuż po dobiegnięciu na metę biegu eliminacyjnego, reszta imprezy stanęła pod znakiem zapytania. Mirosław Kopiński, pomysłodawca i dyrektor Biegu Wulkanów był gotów odwołać planowany na niedzielę finał. Ze względu na ludzi z całej Polski, którzy od miesięcy czekali na czwartą edycję Wulkanów, zdecydował, że bieg jednak się odbędzie – choć w okrojonej formule: bez żartobliwego starcia z wojskami napoleońskimi i bez rockowych kapel na trasie, dopingujących biegaczy swą muzyką. Kilkuset startujących gromkimi oklaskami zaakceptowało jego propozycję, by wszystkie talony zamiast do zwycięzców biegu trafiły do córeczki zmarłego. Minutą ciszy uczcono pamięć kolegi. Jeszcze wiele razy tego dnia wspominano jego imię.
Zgodnie z tradycją Biegu Wulkanów, wielu zawodników wystąpiło w przebraniach. Była gromadka Żółwi Ninja, Kubuś Puchatek z beczułką miodu, diabeł z aniołem pod rękę, ksiądz w sutannie, komandos, talibowie, indianin i mnóstwo atrakcyjnych pań, które jeszcze wczoraj były panami.
Na piekielnie trudną 11-kilometrową trasę klucząca wokół zalewu, Kruczych Skał i stadionu wyruszyło ponad 750 biegaczy.
Jako ostatnia wystartowała pani Małgosia w niebieskiej koszulce “Koniec Biegu”. Jako jedyna miała z góry zagwarantowane ostatnie miejsce w tej edycji Wulkanów. Ech, kumoterstwo.
Na koronie zalewu organizatorzy Biegu Wulkanów rozłożyli folię, na którą strażacy z dwóch sikawek lali zimną wodę z Kaczawy. Powstała wielka zjeżdżalnia. Przy pokonywaniu tej przeszkody zawodnicy stosowali różne techniki: na krokodyla (zjazd na brzuchu z rozdziawioną paszczą, by przy okazji umożliwić wodzie zmycie błota z zębów), na przewrócóconego żuczka (zjazd lecznicy, połączony z masażem pleców), na szpanera (z uniesionymi wysoko adidasami), na pasożyta (wygodny, bo na pleckach kolegi), itd. Zresztą proszę samemu zobaczyć.
Dla mistrza zjazdu folia okazała się za krótka – zawodnik wyhamował dopiero na trawce.
Zmoczonych biegaczy złośliwi organizatorzy posłali do piachu. To znaczy kazali czołgać się po piaskownicy. Dla sutanny też nie okazali szacunku.
Kibice okazali się bardziej miłosierni od dyrektora biegu. Spragnionych poili, odejmując sobie od ust.
Biegacze zdzierali sobie kolana i łokcie w rurach. A jednak na widok fotografów nieodmiennie unosili w górę kciuki: “Jest super”.
Brodzono w Kaczawie…
… w sztucznym błocie doglądanym przez Ochotniczą Straż Pożarną z Olszanicy …
… i w kanałach z mułem pachnącym mułem – trzecim obok złota i agatów towarem eksportowym Pogórza Kaczawskiego.
Dym piekł w oczy.
Do sforsowania była barykada z opon, kominy z opon i łuki tryumfalne z opon.
Z rozpędu trzeba było wspiąć się na kontener, przejść po równoważni zawieszonej trzy metry nad ziemią na drugi kontener i zeskoczyć na trawę.
Uczestnicy Biegu Wulkanów są zawsze gotowi pospieszyć na pomoc kobiecie.
W poprzek trasy zaparkował wyładowany drewnem wóz.
Bieg z definicji polega na bieganiu. W przypadku złotoryjskiej imprezy ta definicja jest funta kłaków warta. Tu się czołga, wspina, zeskakuje, wskakuje, chodzi, spada, pływa, ścieka, przeciska, ślizga i wyciąga z błota chociażby za własne włosy. Byle do przodu.
Mistrzem nie tylko w tak rozumianym bieganiu jest Maciej Dawidziuk z OLAWS Złotoryja. Od pierwszych minut biegu prowadził. Ani na moment nie dał sobie odebrać zwycięstwa.
- Biegłem bardzo rozsądnie, uważając wszędzie tam, gdzie mogłaby mi grozić kontuzja – mówił mistrz na miecie.
Po piętach deptał mu Łukasz Ludkowski z Węglińca. Na metę wpadł 2 minuty i 18 sekund po złotoryjaninie.
Anna Ficner – fenomenalna biegaczka ze Złotoryi. Cztery razy wygrywała w klasyfikacji pań na czterech edycjach Biegu Wulkanów.
Meta – najweselsze miejsce na trasie. Na biegaczy czekał tu dyrektor biegu Mirosław Kopiński. Niektórzy przybijali mu piątkę, inni rzucali się na szyję., jeszcze inni starali się ominąć głownego organizatora bokiem, dołem lub górą.
Niektórym dyrektor wolał się usunąć z trasy.
Potem było coraz fajniej. Dzięki uroczym wolontariuszkom. Dziewczyny gąbką zmywały błoto z numerów startowych, aby komisja sędziowska mogła je znaleźć w swoich formularzach.
Witały.
Przytulały.
Zawieszały na szyjach medale z wizerunkiem czwartego z kaczawskich wulkanów: Grodźca.
Podawały wodę.
Trochę się przy tym wolontariuszki utytłały.
Błoto z młynówki można było zabrać ze sobą lub zmyć pod prysznicami.
Dekoracja zwycięzców. Mężczyzn…
… i kobiet.
Na zakończenie Agata Bąk i Artur Olszewski – biegacze z plakatów. Żywa reklama złotoryjskiej imprezy. Są na Wulkanach od pierwszej edycji, zawsze w pomysłowych przebraniach i zawsze z uśmiechem od ucha do ucha. Jeszcze kilka lat i zasłużą sobie na honorowe obywatelstwo Złotoryi.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI