Najcenniejsze skarby polskiej literatury – wśród nich autograf „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza, wszystkie rękopisy Juliusza Słowackiego, cymelia spod ręki Aleksandra Fredry, Henryka Sienkiewicza, Władysława Reymonta – przez rok leżały w oborze w Zagrodnie. Irena Barowa, bibliotekoznawczyni, w lipcu 1945 roku szła do nich po skubanej przez gęsi trawie. Na przestrzeni półtora kilometra walały się rozsypane karty katalogowe.
Dwa, trzy miesiące wcześniej w Zagrodnie, które jeszcze wtedy nazywało się Adelin (lub z niemiecka Adelsdorf) pojawili się pierwsi polscy osadnicy. I niemal natychmiast zaczęli znosić do władz gromadzkich znalezione gdzieś egzemplarze polskich książek. Polskie książki – rzecz niezwykła we wsi na niemieckim jeszcze do niedawna Niederschlessien. Wieść o nich rozniosła się po kraju. Informacje były tym ciekawsze, że współbrzmiały z pogłoskami, jakoby pod koniec wojny uciekający przed sowiecką ofensywą Niemcy ukryli gdzieś na Dolnym Śląsku księgozbiory Biblioteki Jagielońskiej oraz Biblioteki Publicznej Miasta Stołecznego Warszawy. Latem 1945 roku do Adelina przyjechała wspólna ekspedycję warszawskich i krakowskich bibliotekarzy z profesorem Stanisławem Sierotwińskim na czele.
Adelin, Ziemia Obiecana
W pożółkłym ze starości egzemplarzu Dziennika Polskiego z września 1945 roku znajdziemy opis tej wyprawy spisany przez dr Irenę Barową: „Za Lignicą, zjeżdżając z głównej autostrady drogą wysadzaną jabłoniami, na których rumieni się owoc, ekipa biblioteczna minęła czarodziejskie, jakby żywcem ze starych sztychów zdjęte miasteczko – Złotorię (Goldberg) i dotarła do Ziemi Obiecanej, t.j. Adelina. Wioska rozbudowana wzdłuż rzeki, w wąskiej kotlinie, była niegdyś zamożna, jak świadczą obszerne dwory i murowańce, zelektryzowane warsztaty, piekarnie, mleczarnia – obecnie świeci niemal pustką, zamieszkana przez kilka rodzin niemieckich i szesnaście polskich. Repatrianci – osadnicy przeważnie z tarnopolszczyzny, i członkowie milicji z kieleckiego, gospodarzą nienajgorzej, bo w polu pełno zboża i okopowizn, w sadach późnojesiennych gruszek i jabłek, a kiście winogron wychylają się z gęstwy listowia, osłaniającego południowe wystawy domów”.
Dalej też jest magicznie. Niemal jak w bajce o Jasiu i Małgosi, którzy dróżką znaczoną łakociami dochodzą do chatki z piernika. Tyle, że w opowieści Ireny Barowej nie ma łakoci. Są łąki, na których pasą się gęsi, i leżą rozniesione przez wiatr po całej okolicy niemieckie karty biblioteczne. Nieżyjąca już Zofia Piotrowska-Warczygłowa, która uczestniczyła w tej samej ekspedycji, zapamiętała, że po polach wokół Zagrodna walały się nie tylko karty biblioteczne. Mariuszowi Olczakowi, autorowi monografii „Grodziec. Przewodnik historyczny”, opowiedziała, jak z budynków wywiewało również zużyte do celów sanitarnych pergaminy, karty starodruków i rękopisów.
Czaj spod Chopina
Trop prowadzi bibliotekarzy do majątku hrabiny Dory von Pfeil, zajętego przez rosyjskich żołnierzy. Przez otwarte na oścież drzwi obory ekspedycja zagląda do środka. Wnętrze jest wypełnione skrzyniami i papierowymi workami pełnymi książek. Piętrzą się aż po łuk sklepienia wsparty na filarach z piaskowca. Obok obory jest opuszczona szopa, stajnia i piętrowe czworaki. Za zgodą wojskowych obchodzą budynek po budynku. W gipsie przyczepionym do kawałka sztywnej tektury, która zastępuje Rosjanom przykrywkę do garnków, polscy bibliotekarze rozpoznają pośmiertny odlew ręki Fryderyka Chopina. Skreślone tą ręką autografy oraz inne starodruki walają się na podłodze w kuchni i w pokojach. Depczą je żołnierskie buciory. Polacy zaglądają do pieca i wyjmują z niego autograf „Anhelliego” Juliusza Słowackiego. Wygląda na nienadpalony, choć na pierwszy rzut oka nie wiadomo, czy jakiś amator gorącego czaju nie wyjął wcześniej kartek na podpałkę.
Mont Blanc w oborze
Skarb prawdziwy. Rosyjski dowódca, ludzki człowiek, widząc poruszenie naukowców, pozwala im buszować wśród wypełniających oborę skrzyń. Starszy lejtant Iwanow początkowo ma ich na oku. Potem, pewnie nieco znużony, dyskretnie odchodzi. Dla bibliotekarzy przeglądających bezcenne manuskrypty i pierwsze wydania czas jakby się zatrzymał. Po latach któryś z uczestników ekspedycji naśladując mickiewiczowski trzynastozgłoskowiec, zapisał:
„Na lewej druga scena; to wnętrze obory,
A na skrzyniach z księgarni Świerkowski nieskory
Stoi i wodząc wzrokiem jak czujny oboźny,
wszystko wokół lustruje swoim okiem groźnym.
Liczy straty i szkody. Nieomalże płacze.
Zda mu się góra MONTBLANC! On stoi na pace”
Historia literatury
Paki i wory mają sygnatury różnych bibliotek. Jest „Staatsbibliothek Warschau”, ale obora von Pfeil mieści też stokroć cenniejsze zbiory Biblioteki Narodowej Ossolineum. W skrzyniach leżą autograf „Pana Tadeusza”, rękopisy Juliusza Słowackiego, Aleksandra Fredry, Wacława Potockiego, Jana Andrzeja Morsztyna, biskupa Ignacego Krasickiego, Seweryna Goszczyńskiego, Teofila Lenartowicza, Adama Asnyka, Kornela Ujejskiego, Elizy Orzeszkowej, Jana Kasprowicza, Henryka Sienkiewicza, Stefana Żeromskiego i wielu innych. Wśród dzieł Władysława Reymonta odnalezionych na „górze Mont Blanc” w Adelinie szczególne poruszenie budzi spisany jego ręką egzemplarz „Chłopów”, za które w 1924 roku otrzymał Nagrodę Nobla. W zbiorach Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego członkowie ekspedycji odkrywają cudem ocalałe z wojennej pożogi preludia Fryderyka Chopina.
Ze Lwowa do Zagrodna
Zachowanie tego skarbu Polska zawdzięcza profesorowi Mieczysławowi Gębarowiczowi, który po wkroczeniu Niemców do Lwowa w 1941 roku został przez księcia Andrzeja Lubomirskiego potajemnie mianowany kustoszem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich Nie uciekł, jak inni z miasta, ale został i strzegł magazynów. W początkach 1944 roku okupanci zlecili mu przygotowanie ważnych dla kultury niemieckiej zbiorów do wysyłki na zachód. Do miasta zbliżał się front, więc obawiający się bombardowania hitlerowcy uznali, że cymelia będą bezpieczniejsze w piwnicach Biblioteki Jagielońskiej w Krakowie. Profesor wykorzystał okazję, by przetransportować do Generalnej Guberni najcenniejsze kolekcje Ossolineum. Spakował ok. 2,3 tys. rękopisów, ok. 2,2 tys. dyplomów, ok. 1,8 tys. starych druków, ok. 2,3 tys. rysunków, kolekcję Baworowskich, monety, medale. Na krótko trafiły do Krakowa, ale w lipcu 1944 roku władze kazały przewieźć skrzynie dalej, do Rzeszy. Transport został porzucony w Zagrodnie, a potem wydarzenia potoczyły się w takim tempie, że już do końca wojny nikt nie zaprzątał sobie głowy książkami.
Królewski papier toaletowy
W lipcu i sierpniu 1945 roku radość bibliotekarzy miesza się z żalem, bo część kolekcji jest w fatalnym stanie, nie tylko przez wilgoć. Przed nimi dopadli je rosyjscy żołnierze, polscy szabrownicy albo bezmyślni wandale. Nie tylko odarli pudła z wiek, ale też kilofami przeorali zawartość części skrzyń, licząc zapewne, że pod papierami znajdą złote lub srebrne monety. „Stan okropny. Zniszczenie 35-40 %” - odnotowuje w 1945 roku w jednym z listów historyk Stefan Inglot, były pracownik Biblioteki Zakładu im. Ossolińskich we Lwowie a po wojnie profesor Uniwersytetu Wrocławskiego. Wspomina o rozgrabionych przez rabusi monetach – z całej kolekcji została jedna złota i trochę srebrnych, pogubionych przez złodziei.
„Mnóstwo książek splamionych kałem, zdartych w strzępy, wala się po kamiennych żłobach i rynsztokach” – w tym samym czasie pisze w Dzienniku Polskim Irena Barowa. „Jeden z tomów kosztownego wydawnictwa „Enciclopedia Italiana”, zupełnie niemal zbutwiały, wyciągamy z gnojownika, znajdującego się na środku podwórza. Autografy mistrza tonów Chopina, należące do zbiorów Biblioteki Jagielońskiej, walają się po podłodze czworaków”.
Potrzeba jest matką wynalazków: rosyjscy żołnierze, stacjonujący w majątku hrabiny von Pfeil, czerpali z bezcennych cymeliów, gdyż brakowało papieru toaletowego. Historyk Mariusz Olczak w swej monografii Grodźca powtarza za Zofią Piotrowską-Warczygłową: „Przy latrynach oraz w okolicznych dołach znajdowano m.in. edykty królewskie, z miejsca czyszczone z wszelakiego brudu”.
Aż pękł resor
W książce Olczaka, wydanej w 2002 roku przez wydawnictwo Oppidum, można znaleźć pisaną w uniesieniu relację Bogdana Horodyskiego: „Nogi zaplątują się w szeleszczących papierach, w rękopisach i pergaminach ze skrzyń wyłuskanych, w szacownych starych drukach. Ręce bibliotekarskie, pełne pietyzmu, podnoszą z ziemi te zbrukane, żałosne ofiary pogromu. Bezwiednym pieszczotliwym odruchem chcę im nagrodzić chwile poniewierki”.
Pozbierane przez członków ekspedycji książki są segregowane, opisywane i wysyłane partiami do Wrocławia, Warszawy, Krakowa. To łącznie 241 skrzyń, 455 worków, ponad 1,6 tys. paczek. Ewakuacja skarbów polskiej literatury z Adelina nie przebiega gładko, bo przy 156 skrzyni w ciężarówce powierzonej bibliotekarzom pęka resor. Nadciągają jesienne słoty. Nie działa poczta, więc nie udaje się nadać do dyrekcji krakowskiej Biblioteki Jagielońskiej depeszy „S.O.S.!”. Kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna, Stanisław Sierotwiński wyprasza w wojsku trzytonową ciężarówkę.
Popiół na zamku
Komisja zagląda też na oddalony kilka kilometrów od Zagrodna zamek w Grodźcu, by sprawdzić informację, że podczas wojny Niemcy zmagazynowali tam zbiory podręczne berlińskiej Preusesische Staatsbibliothek oraz bibliotekę Institut für Deutsche Ostarbeit z Wrocławia. Książek w Grodźcu nie ma. W największej z sal zalega za to półmetrowa warstwa popiołu, bialutkiego i bardziej miałkiego od najdrobniejszego pudru. „W wiosce u stóp zamczyska sekretarka ostatniego właściciela informuje, że 28 lutego 1945 Niemcy podpalili księgozbiór i znajdujące się również na zamku muzeum broni. Pożar trwał do 3 marca ” – twierdzi Irena Barowa w Dzienniku Polskim. Na podstawie katalogów, które w 1945 roku oglądała w posiadłości Herberta von Dirksena, szacuje, że spłonęło sto tysięcy woluminów: niemieckich, angielskich, francuskich i polskich. Irena Barowa oburza się w gazecie na „barbarzyństwo „kultury” niemieckiej”, ale na przełomie lutego i marca 1945 roku w zamku nie było już Niemców. Pożar wywołali Rosjanie, opijający frontowe tryumfy w miejscowej gorzelni. To już jednak historia na inną okazję.
Piotr Kanikowski
FOT. WIKIMEDIA COMMONS, OSSOLINEUM.PL, RAGNAR.DOLNY-SLASK.ORG.PL
Bardzo ciekawy tekst, ale… Czy to jakaś seria o Zagrodnie, nawiązanie do rocznicy, czy wreszcie niepublikowane nigdzie odkrycie na miarę krajową?
Najwyższe wyrazy uznania za warsztat, nie mniej bez szerszego nawiązania, tła, odniesienia etc. tekst sprawia wrażenie przypadkowo umieszczonego w tym miejscu (“ni z gruchy, nie pietruchy”)