Z ustaleń Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że wrześniowy wyciek butli z propan-butanem i pożar w lokalu przy ul. Gwiezdnej w Legnicy był konsekwencją zignorowania przepisów przez właścicielkę firmy działającej pod tym adresem. Jan Buczkowski, kierownik legnickiego oddziału PIP, podaje przykłady, kiedy podobna niefrasobliwość w obchodzeniu się z płynnym gazem doprowadziła do śmierci pracowników.
Głogów. Zakład produkujący okna. W zamkniętej hali pracownicy podłączają palnik do butli z gazem, ale gaz nie płynie. Sądzą, że butla jest pusta. Przynoszą drugą – znowu to samo. Podłączają trzecią i cieszą się, bo nareszcie palnik bucha ogniem tak jak trzeba. Pół godziny później następuje potężna eksplozja, po której żelbetonowa hala wali się jak domek z kart. Pod gruzami ginie człowiek. Można zgadywać, co się stało. Najprawdopodobniej w ferworze zapomnieli dokładnie zakręcić zawór której z butli. Może myśleli, że jest pusta, tymczasem gaz tylko przymarzł na dnie i z czasem, gdy w hali wzrastała temperatura, zaczął stopniowo uwalniać się na zewnątrz. Był stosunkowo ciężki, więc ścielił się po ziemi. Pracownicy mogli nie odróżnić jego zapachu od innych chemicznych woni w warsztacie.
Ryzyko eksplozji to jedno zagrożenie związane z butlami z płynnym gazem. Ale są też inne. Jakiś czas temu Państwowa Inspekcja Pracy w Legnicy została poinformowana o śmierci ochroniarza pilnującego jednej z inwestycji. Jako przyczynę zgonu pracodawca podał zawał serca. – Tknęło mnie przeczucie, by sprawdzić, czy do ogrzewania przyczepy campingowej, w której miał stróżówkę, nie używano urządzenia zasilanego gazem z butli – opowiada Jan Buczkowski.
Przypuszczenia Buczkowskiego się potwierdziły. Do przyczepy ochroniarza wbrew przepisom i zastrzeżeniom producenta wstawiono gazowy promiennik ciepła podłączony do butli z propan-butanem. Sekcja zwłok wykazała, że ochroniarz nie zmarł na zawał serca. Zabił go tlenek węgla wydzielany przy spalaniu gazu. W tym samym czasie pod Legnicą zdarzył się drugi taki śmiertelny wypadek.
W obu przypadkach zawinił ktoś, kto wstawił grzejniki do pozbawionych wentylacji pomieszczeń o niewielkiej kubaturze i posadził tam człowieka. Nie wolno było zignorować informacji producentów promienników ciepła o tym, jak bezpiecznie korzystać z takich urządzeń.
Właścicielka lokalu gastronomicznego przy ul. Gwiezdnej w Legnicy zignorowała przepisy techniczno-budowlane zakazujące stosowania gazu w butlach w budynkach podłączonych do sieci gazu ziemnego. Choć projekt techniczny przewidywał zastosowanie do jej działalności wyłącznie kuchenek elektrycznych, zdecydowała się wymienić je na palniki zasilane propan-butanem. Każde odłączenie zużytej butli i podłączenie nowej jest zaliczane do prac niebezpiecznych. Jako takie musi być bezpośrednio nadzorowane przez wyznaczonego, odpowiednio przeszkolonego pracownika. Tego w lokalu przy ul. Gwiezdnej nie było. Właścicielka firmy nie przeszła szkolenia z zakresu BHP. Nie przeprowadziła też załodze szkoleń w tym zakresie. Przez wiele miesięcy tolerowała sytuację, w której nieprzeszkoleni pracownicy bez nadzoru dokonywali wymiany zużytych butli.
Zdaniem Jana Buczkowskiego, podstawowym błędem bizneswomen było niedokonanie oceny ryzyka zawodowego. Stosowała butle z gazem propan-butan nieświadoma zagrożeń. Bez wiedzy, jak postępować z takimi urządzeniami.
Przypomnijmy: 7 września 2017 r. w lokalu For Fit w Legnicy podczas wymiany butli z gazem propan-butan doszło do niekontrolowanego wycieku gazu, jego zapalenia, eksplozji i pożaru. Kucharz doznał ciężkich oparzeń. Poszkodowane zostały również trzy inne osoby pracujące w kuchni.
Zajmując się ustalaniem przyczyn i okoliczności wybuchu, PIP ujawniła błędy w dokumentacji powypadkowej przedłożonej przez pracodawcę poszkodowanych osób. – Zakwestionowaliśmy 3 z 4 protokołów i wezwaliśmy pracodawcę do ich sprostowania – mówi Jan Buczkowski. – W przypadku dwóch kobiet, pracodawca napisał, że nie są ofiarami wypadku w pracy, bo nie doznały urazów. To kuriozalne stwierdzenie, bo z treści protokołów i załączonych opinii lekarskich wynika zupełnie co innego. W przypadku kucharza, błąd polega na tym, że przypisano mu wyłączną winę za wypadek, ignorując szereg przyczyn leżących po stronie pracodawcy. Z tych powodów wystąpiliśmy o ponowne ustalenie okoliczności i przyczyn wypadku.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI