Twórcy „Wodewilu Liegnitz” uchwycili ten moment, kiedy gotująca się żaba orientuje się w sytuacji. Próbuje wyskoczyć z garnka, ale już nie może. Opowiadając o początkach hitlerowskiej dyktatury, stawiają na cztery miesiące przed wyborami pytanie, czy my, polskie społeczeństwo, nie jesteśmy już jak ta żaba. Robią to w sposób tak bezpretensjonalny, że ciężar tej myśli przygniata dopiero kiedy z głowy zaczynają ulatywać świetne piosenki i piękne obrazy, które zobaczyliśmy w teatrze.
Wcześniej można mieć wrażenie, że to czysta rozrywka. Podczas premiery podrywająca się co rusz do oklasków widownia zaświadczała, jak łatwo dać się ponieść ekstatycznej muzyce, wykonywanej na żywo przez rewelacyjny band skryty w głębi sceny, oraz songom w brawurowy sposób wyśpiewanym i odtańczonym przez aktorów. Ten odruch, bliższy estradowym niż teatralnym zwyczajom, był jednocześnie irytujący i całkowicie zrozumiały, bo w zachwyconym czymś widzu tkwi potrzeba, aby natychmiast, bez czekania na finał, dać upust emocjom.
To był jednak teatr. Nawet dwa teatry. Teatr w teatrze. Prowincjonalny „liegnitzki” teatrzyk rewiowy Pałac Walhalla w znakomitym, światowym w każdym calu Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy. Scenę Gadzickiego, gdzie grywa się Słowackiego i Szekspira, scenograf Łukasz Błażejewski okrył kurtyną z orientalnym kiczem, obudował lampkami, neonami i schodami, bez których trudno wyobrazić sobie przedwojenny kabaret. W ten wodewilowowy anturaż w prologu wchodzi grana przez Pawła Palcata postać z kompletnie innego świata, w ciężkich wojskowych buciorach, z siekierą w ręce i obłędem w oczach. Klaus Borschtsch – zupełnie jak Wojdonowski Diabeł z „Drogi śliskiej od traw” – wie, że ludzka dusza jest mroczna a zło potrafi przeskakiwać z człowieka na człowieka i rozprzestrzenić się jak pożar. Niepokój, jaki wprowadza każde pojawienie się Pawła Palcata na scenie, będzie narastał i nakładał się kolejnymi warstwami na początkowo lekką, farsową intrygę aż do apokaliptycznego finału. Ów niepokój bierze się po części z androgenicznej natury tej postaci, co Paweł Palcat po mistrzowsku wygrywa. W programie spektaklu Klaus Borschtsch został opisany jako „życiowy rozbitek”, ale to figura wszystkich obłąkanych dyktatorów, którzy uzyskawszy władzę zabierają się za realizowanie swoich pomysł na lepszy świat.
Jest styczeń 1933, gdy po wyborach faszystowska Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (NSDAP) wchodzi do rządu a Adolf Hitler zostaje kanclerzem. W położonej na prowincji „liegnitzkiej” Walhallii szukają schronienia Berlińskie Syreny Mimi (Katarzyna Dworak), Bruni (Ewa Galusińska), Lili (Zuza Motorniuk) i Heidi (Anna Sienicka) – dwuznaczne rasowo i podejrzane moralnie gwiazdy kabaretu, dla których w stolicy zrobiło się zbyt niebezpiecznie. To je Robert Urbański, autor scenariusza, obsadził w roli żaby, która najszybciej orientuje się w zagrożeniu. Walhalla nie jest jednak żadną krainą szczęśliwości, azylem, bo faszystowskie idee rozlały się już na cały kraj. Według historyków, przed wojną NSDAP miała w prowincjonalnym Liegnitz dwukrotnie wyższe poparcie niż w Berlinie – to nie przypadek, że Adolf Hitler został tu w 44. urodziny obwołany Honorowym Obywatelem Miasta.
Reżyser „Wodewilu Liegnitz” Łukasz Czuj raz jeszcze stawia pytanie, czy teatr albo w ogóle sztuka może być azylem przed totalnym złem i dochodzi do odmiennych wniosków niż w „Komedii obozowej”, którą zrealizował w Legnicy jedenaście lat temu. Ta pesymistyczna diagnoza nie zwalnia z poszukiwania odpowiedzi na inne pytania. O odpowiedzialność artysty za idee, które rozpalają ludzkie głowy. O etyczne i nieetyczne strategie na przetrwanie. O kolaborację z dyktaturą. O sens i cenę buntu.
Kontrapunktem dla wagi tych tematów jest lekka wodewilowa forma. Znając wcześniejsze muzyczne projekty Zuzy Motorniuk, Ewy Galusińskiej, Aleksandry Listwan czy Mateusza Krzyka jeszcze przed premierą można było robić zakłady, że świetnie się w niej odnajdą. Po premierze wiadomo już, że nie tylko oni. Rewelacyjnie śpiewa, porusza się i bawi „Wodewilem Liegnitz” cały zespół aktorów powiększony o artystów spoza Teatru Modrzejewskiej w Legnicy: Annę Sienicką, Annę Chorostecką i Arkadiusza Jaskota. Wbija w fotel słusznie trzymany aż na finał poruszający song o tym, że dla rewolucji ludzie nic nie znaczą, brawurowo wykonany przez Ewę Galusińską. Trudno oddać słowami kocią nonszalancję, z jaką wpływają na scenę Pałacu Walhalla artystki z Berlina, ciągnąc za sobą niczym syreni ogon grzeszny opar dekadencji. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie zwłaszcza Katarzyna Dworak, jako znużona życiem, starzejąca się gwiazda kabaretu, emanująca nawykowym seksapilem. Jej głos zachrypnięty od papierosowego dymu dopowiada tę część historii, która wykracza poza scenariusz Roberta Urbańskiego. Mimi jest silną kobietą u kresu sił – rozsypuje się od środka. Poruszająca kreacja.
Na osobne omówienie zasługuje zestaw groteskowych indywiduów tworzących załogę podupadającego teatru rewiowego o dumnej nazwie Pałac Walhalla. Oto Kapitan Balbur (Paweł Wolak), były wilk morski a obecnie skąpy anteprener próbujący nie roztrzaskać się o liczne biznesowe rafy, lawirujący między komornikiem, magistratem a grożącymi odejściem artystami. Dwie aktorki: mająca status lokalnej gwiazdy, niezbyt lotna za to piękna Koloriana Sunkel (Magda Biegańska) i zazdroszcząca jej pozycji, sfrustrowana tak drugim planem, jak prowincją Veronika Lens (Aleksandra Listwan). Boleśnie odczuwający trudy aktorskiego rzemiosła, bliski rzucenia wszystkiego w diabły Leopold Kitzler (Mateusz Krzyk). Akompaniator i żigolak, zaabsorbowany miłosnymi podbojami bardziej niż pracą, Adalbert Kapsel (Jakub Stefaniak). Oraz – last but not least – Petronela Strumpf (Anita Poddębniak), teatralna krawcowa hobbystycznie zajmująca się na zapleczu bimbrownictwem, co przynosi jej szczere uznanie otoczenia. Od niemalże pierwszych minut spektaklu reżyser Łukasz Czuj eksploatuje kabaretowy potencjał tego panoptikum i komediowe talenty legnickich aktorów. Anita Poddębniak, Magda Biegańska, Paweł Wolak, Mateusz Krzyk i – przede wszystkim – absolutnie szalona Aleksandra Listwan grają po bandzie, wzbudzając wśród widowni paroksyzmy śmiechu. Etiuda z sułtanem w ich wykonaniu z miejsca wskoczyła do top 3 najzabawniejszych scen, jakie kiedykolwiek widziałem na deskach Modrzejewskiej.
Spektakl jest długi, trwa z przerwą niemal cztery godziny, co warunkach legnickiego teatru (brak klimatyzacji) stanowi kondycyjne wyzwanie tak dla aktorów i towarzyszącego im na żywo bandu, jak dla widzów. Muzycy grają porywająco. Po aktorach nie widać zmęczenia, choć ani na moment się nie oszczędzają. Przedstawienie ma świetne tempo, jest energetyczne, żywiołowe, ciekawe. Chłonie się je wszystkimi zmysłami. Pewnie mogłoby zyskać na paru skrótach, lecz nawet na chłodno, dwa tygodnie po premierze, nie byłbym w stanie wskazać reżyserowi gdzie ani co wyciąć. Wszystkiego żal.
„Wodewil Liegnitz czyli ostatnia noc Republiki Weimarskiej” był ostatnią premierą w bardzo ciekawym pod względem artystycznym sezonie 2022/2023 w Teatrze Modrzejewskiej. Z witryn ściągnięto już afisze zapraszające na spektakl. Zastąpiły je czarne plakaty, że teatr będzie zamknięty do odwołania. Sztuka znów musi się bronić przed polityką. „Wstąp do Walhalli, wstąp do Walhalli/ nim wszystkim wokół odwali już/ nim wszyscy wstąpią do jednej partii/ i jeden będzie się martwił wódz”.
Piotr Kanikowski
FOT. KAROL BUDREWICZ
Ciekawe dlaczego “wychowankowie legnickiego teatru” (Kot, Bluszcz, Chabior i inni) w rzeczywistości się od niego odżegnują …. Pamiętam oczywiście listy poparcia, ale czy one coś znaczą wobec treści ich wywiadów? Żadna z przywołanych osób nie twierdzi, iż cokolwiek zawdzięcza Legnicy…
Super przemyślenia Redaktora. Zabrakło tylko konkluzji, iż najbliższe wybory to wyłącznie skok z deszczu pod rynnę!
Chciałoby się powiedzieć obecnym pretendentom, iż Panom już dziękujemy, mieliście swoją szansę…. Tylko, że świat nie znosi pustki i ktoś jednak musi sprawować mandat z nadania suverena.
Mając świadomość niedostatków tych obawiam się, iż azymut tamtych to droga nie tyle na manowce co nad przepaść! W odróżnieniu od politykierów dziękujących po niemiecku za udzielane wsparcie w destrukcji państwa wciąż chcę, aby dzieci w przedszkolach zamiast być przebierane w ciuszki innej płci uczyły się wierszyka zaczynającego się od pytania “Kto ty jesteś?” I parafrazując klasyka wciąż twierdzę, iż “Polak, to brzmi dumnie!”
Co do legnickiego teatru, to jakoś brakuje mi w repertuarze pozycji z klasyki i to niekoniecznie tylko polskiej, której w latach siedemdziesiątych w tym teatrze było aż nadto… Dlaczego na dobrą komedię trzeba wybierać się do Wrocka lub do Wszawki…? Czy obecny repertuar można nazwać awangardowym? Mam co do tego ogromne wątpliwości…
no i czyz nie jest wszystko jasne??kto da na TAKI teatr ??No kto???Blazen z legnicy, miecio ze zlotej ryji??A jaselka co roku i to wystarczy.