Mirosławowi Kopińskiemu udają się rzeczy niemożliwe, bo nie wie, że są niemożliwe. Realizując szalone marzenie, z pomocą rodziny, przyjaciół, sponsorów i armii wolontariuszy stworzył w Złotoryi bieg, który obecnie – zaledwie pięć lat od pierwszej edycji – uchodzi za kultowy. 660 osób z całej Polski znowu przyjechało pod wulkany dać się sponiewierać Mironowi.
Przybiegali półżywi, ubłoceni, podrapani, ociekający potem. Za metą padali na trawę lub zginali się wpół, próbując łapać oddech. Dopadali butelek wody z desperacją beduina, który ledwo przebrnął przez pustynię. Ściągali uświnione rękawiczki. Zrzucali adidasy, kilka razy oklejone wokół kotek taśmą klejącą, aby nie zgubiły się w rzece lub gęstym mule, pokrywającym dno młynówki.
Kanał, w którym czarne jak sadza błoto sięga niemal po pas, to specialite de la maison Biegu Wulkanów. Miron zawsze tak układa trasę, by zostało na koniec. Wisienka na torcie.
W tym roku wytyczona przez niego petla miała trzynaście kilometrów. Po raz pierwszy w pięcioletniej edycji start odbył się nie nad zalewem, ale w centrum Złotoryi. Spod bramy 800-lecia miasta zawodników pilotowali motocrossowcy z przytroczonymi do maszyn kolorowymi świecami dymnymi.
Szaleństwo dyrektora, który wymyśla takie rzeczy, udzieliło się zawodnikom. Jak co roku wielu z nich przyjechało do Złotoryi w przygotowanych specjalnie na tę imprezę przebraniach. W tym roku uwagę przykuwała m.in. nadreprezentacja Batmanów, błękitnoskóra trzódka Papy Smerfa, atrakcyjna pani w bardzo zaawansowanej ciąży, zdecydowanie mniej atrakcyjna kobieta z brodą, łaciata krówka i pan z kolorowym wodogłowiem.
Płońsk wystawił do Biegu Wulkanów Batmanów i Batwomenki. Przed startem ochoczo demonstrowali fotoreporterom umiejętność unoszenia się w powietrze. Na trasie jednak nie nadużywali tej sztuczki, więc dopadali mety równie styrani co wszyscy.
Zachwyt wśród dzieci budzili Papa Smerf (Artur Olszewski z Sarnowa) i Smerfetka (Agata Bąk z Sobieni Jezior) oraz ich bajkowi przyjaciele. To weterani Biegu Wulkanów – są w Złotoryi od pierwszej edycji.
Oryginałów zwożono przyczepami?
Startowi towarzyszył wizg silników motocykli i gesty dym w różnych kolorach.
W czterech punktach trasy rozlokowały się cztery zespoły muzyczne, biorące udział w Wulkan Music Festiwal. Legnicki Biess grał na skraju osiedla Nad Zalewem.
Przeszkody przeszkodami, ale to strome podbiegi po lesie najbardziej dawały się we znaki zawodnikom. Aby zapewnić organizmom chłodzenie, co jakiś czas organizatorzy kazali im wskakiwać do wody…
… lub spłynąć z wodą.
Kolejowy wiadukt, po którym trzeba się było wspinać, stoi nad Kaczawą od dawna, ale rowy i błotne górki na Złotej Łące stworzono specjalnie dla biegaczy.
W tym roku po raz pierwszy na trasie pojawiły się przeszkody, których nie dało się sforsować w pojedynkę. Mirosław Kopiński cały czas zachęca, by zwracać uwagę na biegnących obok i pomagać sobie wzajemnie.
Specialite de la maison:
Maciej Dawidziuk z Olaws Złotoryja na pokonanie arcytrudnjej trzynastokilometrowej trasy potrzebował zaledwie godziny, czternastu minut i trzydziestu pięciu sekund. Od trzech edycji Biegu Wulkanów nie ma na niego silnego – co roku wygrywa. Podczas dwóch pierwszych biegów zajmował drugie miejsce. Kiedy po przekroczeniu mety adrenalina opadała, zorientował się, że ma rozwaloną nogę. Prosto z dekoracji zwycięzców pojechał do szpitala na zaszycie rany.
Michał Węgrzyn, z pochodzenia złotoryjanin, na bieg przyjechał z Anglii, gdzie mieszka i pracuje. Przybiegł na metę zaledwie dwie minuty po Dawidziuku. To był fascynujący pojedynek.
Bogusław Szymański z Legnicy był ostatni. Przez cztery godziny walczył z rzeką, górkami, błotem, wymyślnymi przeszkodami i własną słabością. Zwyciężył, bo nie zszedł z trasy. Dobiegło 589 osób. Same twarde sztuki.
Niejeden facet uważający się za twardziela może pozazdrościć charyzmy Marcie Kołakowskiej z Warszawy. Gdy w połowie dystansu odpadła podeszwa z jej buta, nie poddała się, nie zeszła z trasy. Przez 7 kilometrów biegła do mety bez podeszwy. Jej czas: 3 godziny, 57 minut, 8 sekund. Wspierał ją Robert Feliksiak.
Co się czuje na mecie?
Złotoryjanka Anna Ficner pięć razy biegła w Biegu Wulkanów i za każdym razem zwyciężała rywalizację pań. Jej czas w tym roku: 1 godzina 24 minuty 43 sekundy. Jest mistrzynią.
Dekoracja zwycięzców:
Wolontariuszki błota się nie boją. Zuch dziewczyny. Współtworzą radosną atmosferę Biegu Wulkanów, dekorują biegaczy łańcuchami z medalem, czuwają w newralgicznych punktach trasy, pomagają, dopingują.
Każdy bieg ma swój koniec. Końcem Wulkanów jest – od dwóch edycji – sympatyczna pani sołtys Wojcieszyna, która w specjalnej koszulce potruchtała za biegaczami.
Mirosław Kopiński ma już pomysły, jak uczynić Bieg Wulkanów jeszcze bardziej ekscytującym. Było fajnie. Ale jeśli sponsorzy dopiszą, to za rok będzie fajniej.
PS: Niekoniecznie za rok. Już 13 grudnia Mirosław Kopiński z ekipą robią II Zimowy Bieg Wulkanów na zamku w Grodźcu. Nie przegapcie.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
PS: Rozpoznaliście siebie Państwo na zdjęciu? Chcecie mieć pamiątkę? Napiszcie (pjotruska@poczta.onet.pl) a prześlemy Wam Wasze zdjęcie. Oczywiście, gratis.