Zdaniem Sądu Rejonowego w Legnicy, nie można obwiniać dr Anny O. za wypadek, do którego doszło we wrześniu 2010 roku podczas chemicznego pokazu na dziedzińcu legnickiej filii Politechniki Wrocławskiej. W rękach jej asystenta wybuchła wówczas ucierana w moździerzu mieszanina. Eksplozja urwała palce i złamała ząb mężczyźnie. Pięcioro uczniów odniosło drobniejsze obrażenia.
Pokaz chemii protechnicznej był jedną z atrakcji Dolnośląskiego Festiwalu Nauki w 2010 roku. Prowadzącej wykład doktor Annie O., chemiczce z Politechniki Wrocławskiej, asystował student, który wykonywał opisywane przez nią doświadczenia. Feralny eksperyment polegał na ucieraniu w ceramicznym moździerzu chloranu potasu zmieszanego z siarką. Efektem miały być charakterystyczne trzaski reagującej ze sobą substancji. Oczekiwany efekt jednak nie następował i asystent na polecenie chemiczki dosypał do moździerza jeszcze trochę siarki. Ledwie wrócił do ucierania, nastąpił wybuch, który rozsadził naczynie. Mimo zabezpieczeń (skórzane rękawice, maska na twarzy) asystent doznał dotkliwych obrażeń. Wybuch poszarpał mu twarz, uszkodził ząb i zmasakrował dłoń – konieczna okazała się m.in. amputacja palca. Huk oraz odłamki moździerza spowodowały też obrażenia wśród młodzieży przyglądającej się pokazowi zza plastikowej taśmy.
Prokuratura Okręgowa w Legnicy oskarżyła dr Annę O. o nieumyślne spowodowanie eksplozji zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób. Jej zdaniem, to chemiczka odpowiadała za prawidłowy, bezpieczny przebieg prowadzonego pod jej kierunkiem pokazu. Kobiecie zarzucono, że nie zadbała o wydzielenie dostatecznej strefy bezpieczeństwa dla publiczności oraz że nie kontrolowała wykonywaniaa eksperymentu przez swego asystenta.
Proces nie potwierdził tych zarzutów. Zdaniem sądu, o właściwe zabezpieczenie miejsca pokazu powinien zadbać organizator imprezy, ale tego nie zrobił. Chemiczka sama, z własnej inicjatywy, kierując się życiowym doświadczeniem, wyznaczyła strefę ochronną i za pomocą plastikowej taśmy odgrodziła widzów od części dziedzińca, w której wykonywano eksperymenty. Według niej, siedmiometrowy bufor wystarczał. Według ustaleń sądu, w newralgicznym momencie asystent samoistnie skrócił jednak ten dystans, podchchodząc do publicznosci na odległość ok. 3,5 metrów. Oskarżona nie zareagowała, ale zdaniem sądu takie zachowanie nie naruszało reguł bezpiecznego przeprowadzenia eksperymentu, bo na uczelni podczas doświadczeń z wybuchającymi kapiszonami pierwszy rząd widzów siedzi zaledwie 3 metry od demonstratora.
Anna O. nie zareagowała również, gdy asystent “na oko”, bez użycia miarki, dosypywał siarkę do moździerza i gdy zabierał się do jej ucierania, zamiast delikatnie wymieszać z chloranem potasu. Sąd uznał, że chemiczka mogła tego nie zauważyć, bo – jak wynika z nagrania wideo - w tym czasie była zajęta odkładaniem jakiegoś przedmiotu na ziemię. Jego zdaniem, wyłączną odpowiedzialność za efekt ponosił asystent. “Oskarżona zajęta swoją rolą w pokazie nie mogła fizycznie nadzorować sposobu ucierania reagentów w moździerzu. Z tych też powodów Sąd Rejonowy uwolnił ją po raz drugi od zarzutu.” – czytamy w uzasadnieniu.
Wyrok jest nieprawomocny.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
Strona Naszemiasto.pl z relacją z pokazu i zdjęciem Piotra Krzyżanowskiego. Dziennikarze Gazety Wrocławskiej byli naocznymi świadkami eksplozji na politechnice w 2010 roku.