W legnickim sądzie rozpoczął się dzisiaj proces Rumuna Nikolae L, jego żony i brata, oskarżonych o prowadzenie w Ścinawie obozu pracy przymusowej dla sprowadzonych z Rumunii biedaków. Cała trójka twierdzi, że jest niewinna. Z ich wyjaśnień wynika wręcz, że prowadzili działalność charytatywną, a na ławę oskarżonych trafili za dobre serce.
Choć prokuratura nie używa sformułowania “obóz pracy”, do tego w gruncie rzeczy sprowadza się akt oskarżenia przeciwko Nikolae L., jego żonie Kamil K.-L. (Polce) i bratu Ioanowi L. Ich ofiary to 22 osoby dorosłe i 5 małoletnich z rodzinnej wioski braci L. Zdaniem prokuratury, oskarżeni w bezwzględny sposób wykorzystywali trudną sytuację materialną Rumunów, którzy w swojej ojczyźnie nie mieli ani pracy, ani środków do życia. Od 2006 roku do wkroczenia policji w maju 2012 roku werbowali ich, przewozili do Polski i zmuszali do przymusowej pracy na targowiskach. Aby wzmóc posłuszeństwo, stosowali groźby i przemoc, zabierali dokumenty, nie pozwalając swobodnie decydować o swoim życiu. Pracownicy rodziny L. nie byli wynagradzani za nadgodziny. Nie mieli umów. Nie odprowadzano za nich składek na ubezpieczenie społeczne.
Z wyjaśnień, które oskarżeni złożyli na pierwszej rozprawie, układa się zupełnie inny obraz działalności rodziny L. W sądzie cała trójka akcentowała nędzę panującą w Rumunii. Opowiadała, jak w wiosce, z której pochodzą bracia L., ludzie żyją bez pracy, prądu, wody, porządnej toalety w lepiankach z gliny. Nie stać ich nawet , by kupić buty swoim dzieciom. Skromne życie, jakie Nikolae, Kamili i Ioanowi zapewniały w Polsce dochody z handlu obwoźnego, z tamtej perspektywy wydawały się sukcesem. Gdy bracia odwiedzali rodziców w Rumunii, biedni mieszkańcy wioski spoglądali na nich z zazdrością.
- Koledzy prosili: “Weź mnie do Polski i pomóż” – opowiadał w sądzie Nikolae L.
Tak jeden po drugim Rumuni zaczęli przyjeżdżać do Ścinawy. Nikolae twierdzi, że działał jak charytatywna instytucja: każdemu za darmo zapewniał zakwaterowanie, wyżywienie, buty i papierosy. Żeby biedni rodacy mieli gdzie mieszkać, zadłużył się u krewnych w Rumunii. 400 tysięcy złotych na jeden dom pożyczył od ciotki, która w fabryce w Bukareszcie zarabiała po 500 euro a po likwidacji fabryki dostała absolutnie kosmiczną odprawę. Pieniądze na drugi dom – 100 tysięcy dolarów – dali Nicolae jego rodzice, mający w Rumunii 30-hektarowe gospodarstwo rolne.
- Skąd mieli tyle pieniędzy? – dopytywał sąd.
- Sprzedali 5-6 hektarów ziemi – z miną pokerzysty zapewniał Nikolae.
W obu domach mieszkali sprowadzeni z Rumunii pracownicy. Rano dwoma busami wyruszali na na targowiska, pomagali rozkładać towar, a po południu wracali do Ścinawy. Jak twierdzi Nikolae, ludzie zarabiali u niego od 80 do 300 złotych miesięcznie. W zależności od utargu.
- Nikt nie zmuszał ich do pracy. Mogli mieszkać gdzie chcieli, ale u nas mieli nocleg, odzież, buty i papierosy za darmo – mówiła w sądzie Kamila K.-L.
O swoich Rumunów rodzina L. dbała bardzo. Żeby broń Boże nie pogubili dokumentów, zabrano im wszystk ie. Gdy jechali na targowisko, Kamila trzymała wszystkie w torebce. Oskarżeni zaprzeczają twierdzeniom prokuratury, że w ten sposób utrzymywali kontrolę nad grupą.
- Każdy miał swobodny dostęp do swoich papierów – twierdzi Kamila K.-L.
- Żyliśmy jak w rodzinie – dodaje jej mąż.
Obraz tej sielanki kłóci się z zeznaniami pokrzywdzonych, które zebrała Prokuratura Rejonowa w Lubinie. Z jej ustaleń wynika, że większość Rumunów mieszkała w domu bez ciepłej wody. Ograniczano im jedzenie i możliwość wychodzenia z posesji, gdzie zostali zakwaterowani. Bez obecności pracodawcy lub jego zaufanej osoby nie mogli korzystać z telefonów. Wolno im było posiadać przy sobie tylko drobne kwoty. Jeszcze w trakcie podróży lub bezpośrednio po zakwaterowaniu zabierano im dowody osobiste i telefony komórkowe. Byli zmuszani do pracy na targowiskach w różnych miastach ? pod nadzorem, w trudnych warunkach, bez zapewnienia odpowiedniej ilości jedzenia i picia, po kilkanaście godzin dziennie. Czesto wyzywano ich i poniżano. Gdy podpali, stosowano wobec nich przemoc fizyczną lub grożono jej użyciem. Nicolae straszył swoich pracowników, by nawet nie próbowali ucieczki, bo i tak ich odnajdzie.