Tyberiusz K. – strongmen i radny z Legnicy – nie pojawił się dziś w Sądzie Rejonowym w Lubinie, gdzie razem z Anną R. odpowiada za próbę oszustwa. Prokuratura zarzuca im, że aby wyłudzić odszkodowanie, rok temu sfingowali kolizję na drodze za Oborą. Zeznania składał m.in policjant, który jako pierwszy poznał się na ustawce.
Tyberiusz K. i Anna R. twierdzą, że proces dowiedzie ich niewinności. Ale na pierwszej rozprawie sami zrezygnowali z możliwości złożenia wyjaśnień, a zeznania przesłuchanych dziś świadków raczej potwierdzają prokuratorską wersję o ustawce. Podejrzanie dużo w tej sprawie przypadkowych zbiegów okoliczności – to pierwsze wrażenie z rozprawy. Oto bowiem legniczanin i mieszkanka Kunic spotykają się na mało uczęszczanej drodze za Lubinem. Dochodzi do kraksy. Przez przypadek tą samą mało uczęszczaną drogą przejeżdża chwilę później przyjaciel Tyberiusza K. i najpierw potwierdza podaną przez uczestników wersję zdarzenia, a potem – gdy sprawa się komplikuje – udaje, że został źle zrozumiany. Przez przypadek w tym samym czasie w pobliżu, choć to odludzie, kręci się jakiś potężnie zbudowany mężczyzna.
Droga, na której doszło do zderzenia, prowadzi od Obory w stronę K3. Wezwani do kolizji policjanci twierdzą, że na prawym pasie ruchu stały auta: chrysler Tyberiusza K. i, przed nim, Mercedes-Benz Klasy S Anny R. Kierowcy podawali tę samą wersję wydarzeń: strongmen miał jechać wolno (ok. 20 km/godz) od Obory w stronę K3, gdy ruszająca z pobocza kobieta przez nieostrożność zajechała mu drogę. Akurat z naprzeciwka nadjeżdżało inne auto, więc strongmen nawet nie miał gdzie uciekać.
-W mercedesie uszkodzony był cały bok. Van Tyberiusza K. miał zniszczony przód, łącznie z wyrwanym zawieszeniem prawego przedniego koła – mówił w sądzie policjant, który dokonywał oględzin. To on pierwszy rozpoznał ustawkę. Co wzbudziło jego wątpliwości?
- Jeśli w czasie jazdy wyrwie się koło z całym zawieszeniem, to na asfalcie powinny pozostać ślady tarcia tego elementu o jezdnię. A tam widziałem tylko wahacz koła jakby wbity w asfalt. Poza tym uszkodzenia w obu pojazdach wydały mi się zbyt duże przy niewielkiej prędkości – twierdzi policjant. Prokuratura ma opinię biegłego, który potwierdza ten tok rozumowania.
- O fakcie, że moim zdaniem zdarzenie zostało sfingowane, poinformowałem oboje kierowców i oficera dyżurnego, który przysłał na miejsce technika z aparatem fotograficznym oraz pracowników dochodzeniowo-śledczych.
Według policjanta, w chryslerze Tyberiusza K. siedział mężczyzna, Krzysztof L.
- Twierdził, że był pasażerem vana i przedstawił taką samą wersję zdarzenia, jak Tyberiusz K. i Anna R. – mówił funkcjonariusz. – Poza nim innych świadków kolizji nie było. Kobieta, która przy skrzyżowaniu trudni się nierządem, twierdziła, że widziała wcześniej Annę R. jadącą mercedesem z mężczyzną wyglądającym jak Tyberiusz K.
Prostytutka wezwana jako świadek na rozprawie się nie pojawiła. Sąd ukarał ją 500-złotowym mandatem i grożąc przymusowym doprowadzeniem wezwał do złożenia zeznań podczas listopadowej wokandy.
Sędzia Agnieszka Bem-Iwańska próbowała dociekać, jaki był sens wzywania policji przez uczestników zdarzenia, skoro nie było między nimi sporu, kto ponosi winę za kolizję.
- Nie wiem – przyznał policjant.
- Rzadko zdarzają si takie sytuacje – potwierdził jego kolega.
Rola Krzysztofa L. pozostaje niejasna. Policjanci do dzisiaj byli przekonani, że jechał z Tyberiuszem K. jako pasażer w chryslerze. Okazało się jednak, że źle go zrozumieli. Z wyjaśnień, które dziś złożył w sądzie Krzysztof L. wynikało, że przez przypadek znalazł się w miejscu kolizji.
- Kolega poprosił mnie, bym pomógł mu pozałatwiać części i akurat jechaliśmy razem, kiedy za Oborą zobaczyłem dwa auta na poboczu i Tyberiusza K. – opowiadał Krzysztof L. – Poprosiłem kolegę, aby zatrzymał się na poboczu, a sam podszedłem do Tyberiusza. Zapytałem, czy czegoś nie potrzebuje. Poprosił, bym poszukał lawety. Znalazłem jedną, ale Tyberiusz uznał, że jest za droga i sam znajdzie tańszą.
Jest jeszcze jeden tajemniczy wątek tej sprawy. Wracając z miejsca kolizji, około 200 -500 metrów od miejsca, w którym stały chrysler i mercedes, policjanci zwrócili uwagę na idącego poboczem potężnie zbudowanego mężczyznę. Przed chwilą widzieli jednego strongmena, więc zdziwiło ich, co na tym odludziu może robić drugi. Ale nie zatrzymali się, by pogadać. Chyba szkoda. Gdy Krzysztof L. szukał lawety, podjechali policjanci. Pytali, skąd się tu wziął, więc powiedział, że przyjechał jako pasażer. Pomyśleli, że jako pasażer w samochodzie prowadzonym przez Tyberiusza K., a on miał na myśli tamtego znajomego z którym L. wybrał się po części. Dziś w sądzie Krzysztof L. próbował wyjaśniać to nieporozumienie. Znajomego Krzysztofa L., który mógłby potwierdzić jego słowa, nie można namierzyć – wybrał się do Londynu i ślad po nim zaginął.
- Z uwagi na to, że mamy do czynienia z usiłowanie, tzn. nie doszło do niekorzystnego rozporządzenia mieniem firmy, która ubezpieczała samochód Anny R, wniosek o wysokość kary będzie wyważony – obiecuje prokurator Włodzimierz Chłodek z Prokuratury Rejonowej w Lubinie, gdzie powstał akt oskarżenia.
W przypadku skazania za przestępstwo umyślne, Tyberiuszowi K. grozi utrata mandatu radnego Rady Miejskiej w Legnicy.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
“- O fakcie, że moim zdaniem zdarzenie zostało sfingowane, poinformowałem oboje kierowców i oficera dyżurnego, który przysłał na miejsce technika z aparatem fotograficznym oraz pracowników dochodzeniowo-śledczych.
- Twierdził, że był pasażerem vana i przedstawił taką samą wersję zdarzenia, jak Tyberiusz K. i Anna R. ? mówił funkcjonariusz…” To dopiero tajemniczy wątek! Technik z aparatem fotograficznym, który twierdzi, że był pasażerem vana!