W oficjalnych sejmowych statystykach lubinianin Norbert Wojnarowski (PO) wypada fatalnie: z frekwencją 63,86 proc. w głosowaniach jest drugi od końca na 460 posłów. Zainteresowaliśmy się, jakie są przyczyny tak dużej absencji. I zapytaliśmy go, czy nie planuje złożenia mandatu, skoro nie starcza mu czasu na wywiązywanie się ze swoich obowiązków.
- Rozważam rezygnację ze statusu zawodowego posła, podjęcie pracy i pełnienie mandatu posła społecznie – mówi Norbert Wojnarowicz. Ale dodaje natychmiast, że ta decyzja nie ma nic wspólnego z sejmowymi statystykami.
Ze statystyk wynika, że na 1813 głosowań w tej kadencji Sejmu, lubiński poseł wziął udział tylko w 1071. Aż 742 opuścił.
To, jak tłumaczy, pech. Wyborcy, którzy nie wiedzą jak powstają takie zestawienia, mogą odnieść mylne wrażenie, że lubiński poseł rzadko kiedy bywa w Sejmie.
- W Sejmie są posiedzenia i posiedzenia. Na jednych przeprowadza się siedem głosowań, a na innych dwieście. Mój pech polega na tym, że przez 2-3 dni nie byłem na tych, na których głosowanie goni głosowanie. Stąd w statystykach wygląda to tak jak wygląda – tłumaczy poseł Wojnarowski.
Powody nieobecności? W grudniu 2012 roku, gdy Sejm przyjmował setki ustaw, lubinianin leżał w szpitalu. A niedawno nie mógł jechać do Warszawy, bo jego córka miała operację. Norbert Wojnarowski na wszystkie nieobecności przedstawił w Sejmie usprawiedliwienie.
Zjawisko pompowania statystyk jest wśród polskich parlamentarzystów powszechne. Aby nabrać wyborcę posłowie wychodzą na mównicę z każdą bzdurą, bo w suchych, liczbowych zestawieniach aktywności rozsądny głos w sprawie polityki energetycznej Polski liczy się tak samo jak np. oświadczenie w sprawie 10. rocznicy powstania parafialnej Orkiestry Dętej z Komorowa.
- Ja tego nie robię – mówi Norbert Wojnarowski. – Ciężko, żebym wyszedł brać udział w jakiejś wojence politycznej, bo nie jestem tego nauczony. Nie będę też wskakwał na mównicę co chwilę, aby sobie nabijać statystyki.