W recitalu “Ta piosenka brzmi znajomo” Zuza Motorniuk objawia się jako femme fatale, krucha istotka tęskniąca za silnym męskim ramieniem, znużona kochanka, odtrącona dziewczyna, królowa parkietów, psiapsiółka psiapsiółki, inkarnacja matczynej miłości z grzechotką na podorędziu. Rapuje jak hiphopowiec, śpiewa głosem operowej divy, uroczo zaciąga po wiejsku albo drapie bębenki solidnym rockowym pazurem. Uwodzi, hipnotyzuje, nie można od niej oderwać wzroku.
Koncept tego koncertu może przywodzić mi na myśl show “Słów cięcie-gięcie”, którym Szymon Majewski debiutował w publicznej telewizji w połowie lat dziewięćdziesiątych. Bawił się językiem polskim, giął i przycinał słowa, układając je w zabawne zagadki i kalambury, a Polacy wydzwaniali próbując nadążyć za susami nieposkromionej wyobraźni autora. Zuza Motorniuk z Łukaszem Matuszykiem wzięli na warsztat światowe przeboje, głównie z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Rozebrali je na części, obejrzeli po zegarmistrzowsku pod lupą, tu coś wyprostowali, tam zagięli… A potem poskładali do kupy w piosenki, które brzmią znajomo, jednak są zupełnie inne: nieoklepane, świeże, czasami tkliwe, czasami zabawne i uroczo bezpretensjonalne.
Nie do przecenienia jest frajda, jaką ma publiczność, gdy próbuje przykładać dolatujące ze sceny melodie, frazy, motywy, słowa do chaosu w swej pamięci i nagle w “Chcę bohatera” rozpoznaje “Holding Out For A Hero” Bonnie Tylor, w “Chciałabym tańczyć z kimś takim” przerobiony na latynoską bossanowę hit „I wanna dance with somebody” Whitney Houston, a w “Po prostu chcę żyć” słyszane pewnie po tysiąckroć ”Wonderful life” Blacka. Tym, którzy w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych namiętnie oglądali “Wideotekę” Krzysztofa Szewczyka lub MTV, w zgadywance mogą pomóc inspirowane teledyskami rysunki Gabrieli Fabian, które przez cały koncert wyświetlają się za plecami muzyków. Nawet z taką podpowiedzią, łatwo nie jest, bo odpowiedzialny za aranże Łukasz Matuszyk oraz autorka tekstów Zuza Motorniuk starali się mylić tropy i zacierać ślady.
Recitalu legnickiej aktorki można też słuchać jak każdego innego koncertu: bez zawracania sobie głowy muzycznymi śledztwami poddać się zniewalającemu pięknu piosenek i kameralnej, niemal intymnej atmosferze wieczoru. Delikatne jazzowe aranże nadały osłuchanym kompozycjom nowe życie, a świetne, dalekie od songwritterskiego pustosłowia teksty Zuzy Motorniuk sprawiły, że sam parę razy czułem grudę w gardle. Na przykład wtedy, gdy na popiskiwania gumowej żyrafki wykorzystanej przez artystkę w charakterze instrumentu, z głębi sali spontanicznie odezwał się jej roczny synek, i kołysanka zrobiona z „I love you baby” Frankie Valli zamieniła się w najszczersze wyznanie matczynej miłości. Albo podczas zaśpiewanej tylko z towarzyszeniem kontrabasu piosenki o tym, że odtąd “ja i ty już nie my” – tak rozpaczliwie smutnej, że niczym “Ostatnia niedziela” Petersburskiego i Fiedwalda nadawałaby się na hymn samobójców. Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale nawet wulgarnie popowe hity w rodzaju “Umbrella” Rihany czy „It`s my life” Dr. Albana – obu szczerze nie znoszę – zostały podane tak smacznie, z taką subtelnością, że gdyby Zuza wydała je na płycie, pierwszy pobiegłbym do sklepu.
Na “Ta piosenka brzmi znajomo” można również spojrzeć jako na zestaw kilkunastu aktorskich etiud. Zuza Motorniuk nie ogranicza się bowiem do odśpiewania napisanych przez siebie tekstów, ale przy każdej piosence jest kimś innym: kobietą-modliszką, kruchą istotką spragnioną silnego męskiego ramienia, znużoną kochanką, czułą matką, kimś, kogo miłość uskrzydla i kimś, kogo miłość zabija. Całość układa się w opowieść o relacjach między ludźmi: mężczyzną a kobietą, kobietą a kobietą, kobietą a dzieckiem. Artystka traktuje ją jednak z dystansem, bawi się kolejnymi rolami, zmienia nastroje i co rusz zaskakuje, nie pozwalając na chwilę nudy. Także znakomici muzycy, którzy jej towarzyszą - Marta Sochal-Matuszyk (skrzypce), Andrzej Janiga (fortepian, instrumenty klawiszowe), Marcin Spera (kontrabas, gitara basowa) i Przemek Pacan (instrumenty perkusyjne) – muszą mieć frajdę na widok zdziwionych min publiczności, gdy np. przebój Whitney Houston niespodziewanie zamienia się w “Guantanamerę” i wszystkim udziela się klimat meksykańskiej fiesty.
Na polskim, pożal się Boże, rynku muzycznym funkcjonuje szereg sztucznie wypromowanych popowych gwiazdeczek śpiewających nieudolne teksty o niczym do banalnych kompozycji. Żeby posłuchać czegoś naprawdę dobrego, trzeba wyłączyć radio i przyjść do Caffe Modjeska. Najbliższa okazja pojawi się w piątek 22 stycznia o godz. 19. Zabawa gwarantowana – gorąco polecam.
Piotr Kanikowski
FOT. PIOTR KANIKOWSKI