Michaela, Paula i Piotr są od tygodnia w drodze. Ciągnąc wózek z namiotem i najpotrzebniejszymi rzeczami idą pieszo szlakiem św. Jakuba z Mechnicy na Opolszczyźnie do Santiago de Compostela w Hiszpanii. To, według Google, 2 631 kilometrów. – Powinniśmy dotrzeć do celu w połowie września – liczy Michaela. Na ostatnią noc zatrzymali się w Pielgrzymce koło Złotoryi. Jutro mają nadzieję być w Lubaniu.
Spotykam ich w poniedziałek 6 czerwca tuż za Sępowem. Idą gęsiego poboczem. Michaela ciągnie wózek. Wsparty na lasce Piotr dziarsko kroczy za nią, podciągając sparaliżowaną nogę. Jako trzecia podąża nastoletnia Paula z burzą ciemnych loków wymykających się spod przeciwsłonecznego kapelusza. Wstali o piątej rano, a jest druga po południu – zdążyli zmoknąć i wyschnąć w słońcu. Uśmiechają się, że taka pogoda to nic strasznego.
Widać ich z daleka dzięki odblaskowym koszulkom w zjadliwie seledynowym kolorze. Na plecach mają znak muszli i wypisane wielkimi literami słowo “Camino”, oznaczające słynny pielgrzymkowy szlak do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela. Gdy 9 lat temu Piotr Suchan samotnie ruszył w drogę dookoła Polski, na koszulce miał inny napis, swoje własne słowa. “Po wylewie życie się nie kończy – ono się dopiero zaczyna”. Szedł, aby dodać otuchy takim jak on potrzaskańcom z nogą jak z drewna. Chciał powiedzieć chorym po wylewie, by nie traktowali tego jak Bożego dopustu, ale szansę zmienienia swego życia na lepsze.
- Bóg zesłał mi wylew – opowiadał ludziom po drodze. – Tak mnie uratował.
Gdyby w grudniu 2004 roku w jednej z żył Piotra Suchana nie zrobił się zakrzep, przez który krew wylała się do mózgu, to już pewnie byloby po nim, po ich małżeństwie z Michaelą, po rodzinie, po marzeniach i po szczęściu. Po życiu. Wylew spowodował paraliż całego ciała, neurologiczne uszkodzenia groźne dla życia a jednocześnie sprawił, że życie Piotra Suchana nabrało sensu.
Wcześniej wszystko dookoła mu się sypało. Małżeństwo z Michaelą wisiało na włosku. Dużo pracował, bo trzeba było gonić za pieniądzem. Przez jakiś czas jeździł tirem po świecie, więc prawie nie widział, jak chłopcy rosną. Nie było na to czasu. Popijał, ale nigdy na umór, więc uważał, że nie ma problemu. Był – jak mówi – trzeźwym alkoholikiem. Trzeźwym tzn. takim, o którym ludzie myśleli, że nie pije. Bardzo się pilnował, by tak było. Ale wpadał w nałóg coraz głębiej. Rano piwko, potem szukanie pretekstu, by skoczyć na wieś po drugie, i tak się to toczyło. “Czego ty ode mnie chcesz, kobieto” – oburzał się, gdy żona zaczęła zwracać mu uwagę. Jest pewien, że Michaela odeszłaby, gdyby wylew nie zamienił go na jakiś czas w bezwładną kłodę drewna. Lekarze powiedzieli jej, że nawet jeśli Piotr z tego wyjdzie, to już na zawsze zostanie roślinką. Oboje zaparli się, że nie. Na szpitalnym łóżku i podczas żmudnej rehabilitacji, gdy uczył się na nowo mówić, chodzić, rozpoznawać literki, pisać, podnosić kubek z herbatą, Piotr przewartościował swe życie. Już wiedział, co jest ważne a co nie. Od ich ślubu do wylewu minęło 7 lat. Modlił się: “Boże, daj mi drugie siedem lat, bym naprawił wszystko co było złe”. Michaela trwała przy nim, i chłopaki. Mądrze motywowali go do wysiłku zamiast wyręczać, gdy biedził się z zawiązaniem sznurówki lub pokrojeniem chleba na kanapki. Paraliż w prawej ręce i prawej nodze nigdy nie ustąpił – pół ciała nadal jest jak obce, ale Piotra Suchana nie wstrzymuje to od życia pełnią. Jak było trzeba, lewą ręką kładł kafelki i zrzucał węgiel do piwnicy. Kupili z Michaelą auto z automatyczną skrzynią biegów, aby mógł prowadzić. Chodzą po górach i na piesze pielgrzymki. Zimą Piotr śmiga na nartach jakby nigdy nic. Tuż przed pięćdziesiątymi urodzinami skoczył z samolotu ze spadochronem. Taką radość zafundowała mu rodzina.
Dla tych, co leżą w domach, i myślą, że po wylewie ich życie się skończyło, 9 lat temu samotnie obszedł Polskę dookoła.
A teraz, aby podziekować Bogu za 25-lecie małżeństwa i całe dobro, Piotr i Michaela wędrują szlakiem Camino do grobu św. Jakuba. W pielgrzymce towarzyszy im przyjaciółka, Paula Błaszczok, o której mówią, że jest ich przyszywaną córką.
- Jest radośnie – mówi Piotr. – Rozmawiamy, dużo śmiejemy się, śpiewamy. Jest inaczej niż wtedy, gdy szedłem sam.
Idzie się łatwiej dzięki także dobrym ludziom, których święty Jakub podsyła im na trasie. Michaela, Paula i Piotr taszczą ze sobą namiot, i już parę razy z niego skorzystali, ale potrzebują co jakiś czas przespać się pod dachem, wysuszyć ubrania, zrobić pranie, wziąć porządny ciepły prysznic. Zagrzać się, odpocząć, zregenerować siły. Wciąż zdumiewa ich, jak łatwo słowo “Camino” otwiera serca. Ludzie patrzą na ich koszulki i już wiedzą, o co chodzi. W Witoszowie Dolnym, gdzie zatrzymali się na postój, najpierw ksiądz poczęstował ich kanapkami, a potem co chwila ktoś donosił nowe przysmaki: świeże owoce, pucharki z deserami, drożdżówki prosto z pieca, puszki z szynką i gorącą kawę. Inny ksiądz wytaszczył z plebanii zgrzewkę dżemów – wzięli po jednym dla każdego. W Pielgrzymce aby się rozgrzać dostali gar domowego rosołu. Dzięki dyrektor Beacie Gralak mogli przespać się w pokoju przy Gminnym Centrum Kultury i Bibliotece im. Zenona Bernackiego. Dziś znów zmokli, więc z głupia frant zadzwonili z trasy do urzędu gminy w Lwówku Śląskim, czy nie znalazłby się dla nich jakiś ciepły kąt na jedną noc. I dostali trzypokojowy pokój z łóżkami, obok uchodźców z Ukrainy, Francja – elegancja.
Niby kieruje ich GPS, ale wierzą, że tak naprawdę jako czwarty od samej Mechnicy idzie z nimi, niewidzialny dla oczu, święty Jakub. Więc nie ma strachu, dadzą radę.
Wszystkim, którzy by chcieli śledzić wędrówkę Michaeli, Pauli i Piotra, polecam stronę na Facebooku, gdzie na bieżąco publikują zdjęcia, krótkie sprawozdania z trasy i ewentualne prośby o pomoc: KLIKNIJ TUTAJ . Oferują modlitwę, jeśli ktoś z leżących na szlaku miejscowości może im udostępnić miejsce na nocleg. Są cudownymi gośćmi i niezwykłymi ludźmi – warto ich poznać.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI