W środku nocy skończył się rockowy maraton w Złotoryi. 15 amatorskich zespołów z Dolnego Śląska walczyło o możliwość nagrania własnej płyty w profesjonalnym studio. Do publiczności należało prawo wskazania zwycięzcy. Trwa liczenie głosów.
Otwarty Złotoryjski Maraton Muzyki Rockowej odbył się już po raz drugi. To jedyna w Polsce rockowa impreza przygotowywana przez dzieci – podopiecznych stowarzyszenia Złota Cooltura. Wczoraj wydawały zespołom uczestniczącym w imprezie identyfikatory i posiłki, opiekowały się nimi, przygotowywały scenę i plac dla widowni oraz zajmowały się dziesiątkami innych spraw na zapleczu OZMMR.
- Są naszą inspiracją i pomocą. Bez nich by tej imprezy nie było – mówił w przerwie między występami Mariusz Hołówka, jeden z trojga założycieli Złotej Cooltury.
O możliwość nagrania płyty w profesjonalnym studio walczyły zespoły Jessica Band, Miasto Gniewu z Legnicy, Polish Fiction z Chojnowa, Ostatni Krzyk Mody z Chocianowa, Jaywalk z Wrocławia, BryggadA z Legnicy, Sweety Kitty ze Zgorzelca, Struktura z Koskowic, Zielony Groszek z Legnicy, Scarecrow z Wrocławia, Epicentrum z Krotoszyc, Emphirus z Jeleniej Góry, Korps Karmel z Kamiennej Góry, From the Ashes z Dzierzoniowa i Pilawy Górnej oraz Sajgon z Wałbrzycha. Sporo było metalu w różnych odcieniach – od glam po thrash, dużo punkrocka, trochę reggae, rapu, grunge’u. Gwiazdą wieczoru był zespół Indios Bravos. Poza konkursem wystąpiły również Fixe Up z Lubina, Radcurie ze Złotoryi oraz Standby z Legnicy. Oczekiwano na Tomasza Karolaka, który miał poprowadzić część imprezy, ale aktor w ostatniej chwili zrezygnował z przyjazdu do Złotoryi, bo jego córka dostała zapalenia ucha.
Publiczność dopisała. Atutem OZMMR jest piknikowa atmosfera, niemal hippisowski luz, szczypta szaleństwa i nieobliczalności, fantastyczne zbratanie publiczności z zespołami. Muzyków i odbiorców muzyki nie dzielą żadne bramki, barierki, można tańczyć pod samą scenę, przybić piątkę artyście, a nawet – jak pokazał występ Radcurie – wdrapać się na górę i zagrać
na perkusji.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
Warto dodać że znakiem rozpoznawalnym imprezy jest prowadzący który wygląda na pijanego i często mówiący od rzeczy. Niekiedy wykrzykuje swoje żale z sceny i obraża przy tym inny. Byłem, widziałem i słyszałem. Za rok mnie tam nie będzie, chociaż miało by zagrać The Cure.. Niby dla prowadzącego nie problem ich załatwić