Joanna K. nie rozpoznała zawału serca na wykresie EKG u 86-letniej pacjentki. Podczas trzech kolejnych wizyt zignorowała też książkowe objawy tej choroby. Kobieta zmarła po kilku dniach cierpień. Lekarka została prawomocnie uznana za winną narażenia jej na śmierć, ale ani sąd karny, ani sąd lekarski nie zakazały Joannie K. wykonywania zawodu. Wciąż przyjmuje pacjentów w jednej z przychodni w Lubinie.
Joanna K. ma 67 lat, specjalizację z medycyny rodzinnej, 38 lat doświadczenia lekarskiego i zdobyty płatnymi SMS-ami dyplom za zajęcie pierwszego miejsca w plebiscycie Gazety Wrocławskiej Hipokrates. – Popełniłam błąd – przyznaje i tłumaczy się „rozproszeniem uwagi”.
- Tylko człowiek, który nic nie robi, nie popełnia błędów- bagatelizowała obrończyni Joanny K. podczas piątkowego posiedzenia przed Okręgowym Sądem Lekarskim we Wrocławiu. Brzmiało to makabrycznie w kontekście konsekwencji, jakie spowodował ten błąd: pacjentka chodziła pięć dni z zawałem mięśnia sercowego i umarła, bo zrobiło się za późno na ratunek.
Rozprawa przed sądem lekarskim trwała trzy godziny. W przerwach Daria, wnuczka zmarłej pacjentki, płakała na korytarzu. Uważa, że jeśli lekarka nie radzi sobie z odczytaniem podstawowego badania EKG, powinna przestać leczyć ludzi. – Chcę, by żadna rodzina nie cierpiała tak jak my i już nikt nie poniósł śmierci z rąk tej pani – mówi. Oczekiwała dla Joanny K. zakazu wykonywania zawodu.
Ostatecznie po wysłuchaniu stron i przeanalizowaniu dokumentów Okręgowy Sąd Lekarski we Wrocławiu uznał, że za śmierć babci Darii obwinioną wystarczająco surowo ukarał Sąd Rejonowy w Lubinie (20 tys. zł grzywny), dlatego postępowanie dyscyplinarne zostało umorzone. Orzeczenie nie jest prawomocne. Wnuczka zmarłej pacjentki zamierza złożyć odwołanie do Naczelnej Izby Lekarskiej w Warszawie.
Był wieczór 13 grudnia 2022 roku, wtorek, gdy panią Elżbietę z Lubina zaczęło boleć serce. Zawsze bała się zawału. Mieszkająca z nią wnuczka zadzwoniła do Joanny K. z prośbą o zrobienie EKG. Umówiły się na wizytę nazajutrz.
14 grudnia, w środę, przyszły do Ośrodka Medycyny Pracy przy ul. Słonecznej w Lubinie, gdzie lekarka miała gabinet. 86-latka była bez sił, blada, obolała, zdezorientowana. Joanna K na prośbę Darii zleciła badanie, ale potem – jak przyznaje – tylko pobieżnie rzuciła okiem na wykres EKG, szybko zwinęła wydruk i odłożyła na biurko. Daria pamięta, że zapytała „Co z sercem?” i razem z babcią odetchnęły z ulgą, gdy usłyszały, że choroby niedokrwiennej nie ma a to tylko chwilowe osłabienie; przejdzie.
Joanna K. inaczej zapamiętała tę wizytę. Według niej, nie było mowy o sercu, a Daria przyprowadziła babcię, bo chciała jedynie skonsultować jej stan zdrowia przed planowanym wspólnym wyjazdem na Podlasie. Zapamiętała, że starsza pani skarżyła się na ból barku i rąk, więc lekarka z góry przyjęła, że problem jest z układem ruchu. -Pytałam o bóle klatki piersiowej. Nie było potwierdzenia – zapewniała Okręgowy Sąd Lekarski we Wrocławiu. Jak twierdzi, badanie EKG zleciła rutynowo, bo „robi to zawsze”, ale jego wynikiem się nie zainteresowała. Zwinięty wykres szybko zwróciła pacjentce i nigdy już do niego nie wróciła.
- Byłam pewna, że nic tam się nie dzieje – mówiła w sądzie o sercu 86-latki Joanna K. Dlaczego, skoro jako lekarz rodzinny, u którego Elżbieta leczyła się od dawna, wiedziała o kardiologicznych problemach swej pacjentki; osobiście przepisywała jej Protevasc i Nitromint – leki stosowane przy bólach dławicowych oraz długotrwałej chorobie niedokrwiennej mięśnia sercowego?
Tłumaczenie lekarki jest dziwne: – Miałam rozproszoną uwagę, bo bardzo chciałam stanąć na wysokości zadania. Uważałam, aby się nie pomylić w ocenie, czy pacjentka może jechać na Podlasie, czy nie. Dążyłam do końca, by nie zakłócić tego wyjazdu.
Elżbieta miała świeży zawał dolnej ściany mięśnia sercowego. Na zignorowanym przez Joannę K. wykresie EKG już pierwszy pik był jak alarm. Według doktor nauk medycznych Anny Orońskiej, rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy Okręgowej Izbie Lekarskiej we Wrocławiu, babcia Darii powinna była zostać natychmiast przetransportowana karetką S do najbliższego szpitala posiadającego oddział kardiologii inwazyjnej. Zamiast tego uspokojone przez lekarkę kobiety wróciły z Ośrodka Medycyny Pracy w Lubinie do swego mieszkania.
15 grudnia (czwartek) do dotychczasowych objawów dochodzi ból nadbrzusza. Po południu rodzina 86-latki odbiera z laboratorium zlecone przez Joannę K. wyniki badania krwi. Elżbieta ma wysokie stężenie CRP, co – tak samo jak wcześniejszy wykres EKG – wskazuje na problemy natury naczyniowo-sercowej. Daria nie może się dodzwonić do lekarki. Chce wzywać pogotowie, ale babcia się opiera, bo Joanna K. powiedziała, że to nie serce, nie zawał, nic poważnego, przejdzie. Obie wciąż mają do niej bezgraniczne zaufanie.
Rankiem 16 grudnia (piątek) wracają do gabinetu Joanny K. Elżbieta na ostatnich siłach. Przesuwa dłonią w okolicach barku: „Serduszko mnie boli” – skarży się.
- Po czasie wiem, że babcia miała klasyczne objawy zawału: ból promieniejący od szczęki przez bark po dłonie – Daria z trudem powstrzymuje łzy, gdy pod przysięgą relacjonuje sądowi lekarskiemu kolejne wizyty.
Zlecenie EKG nie przychodzi Joannie K. do głowy. Podejrzewa jakąś infekcję, problem z płucami, może COVID, a do tego przejedzenie lub niestrawność. Daje Elżbiecie receptę na antbotyk i z zawałem serca odsyła do mieszkania.
- Nie było typowego wywiadu wieńcowego – broni się lekarka.
Po zażyciu przepisanego przez nią leku ból nie ustępuje. 86-latka traci przytomność. Wymiotuje czarną mazią. Ma duszności. „Słabo mi” – skarży się „Serduszko mnie boli”. Wieczorem Daria pisze to wszystko lekarce na Messengerze. Joanna K. przypuszcza, że organizm pacjentki źle zareagował na antybotyk. Każe odstawić lek.
Odstawiają. Ale w sobotę 17 grudnia z babcią Darii wcale nie jest lepiej. Elżbieta męczy się noc i dzień, i noc, a w niedzielę 18 grudnia nie może już wysiedzieć w mieszkaniu. Czuje niepokój. Chce wyjść na świeże powietrze, pojechać gdziekolwiek.
- Bała się, że umiera – domyśla się Daria.
Razem ze swą mamą sprowadziła babcię do samochodu. W trójkę po raz kolejny zastanawiały się, czy nie wezwać karetki, i po raz kolejny padł argument, że lekarka powiedziałaby, gdyby to był zawał.
Mama Darii dzwoni jednak do Joanny K., aby się poradzić. Lekarka każe jechać na Szpitalny Oddział Ratunkowy, nie wzywać karetki. Według niej, stan starszej pani nie jest na tyle zły, by nie mogła poczekać w kolejce na SOR. Rozmowa odbywa się przez zestaw głośnomówiący. Jeszcze trwa, gdy Elżbieta mdleje i osuwa się na tylnym siedzeniu. Dłużej się nie wahają – wzywają karetkę.
Ekipa z pogotowia pojawiła się błyskawicznie. „Pani ma zawał” – natychmiast zorientowali się ratownicy. Wnieśli Elżbietę do ambulansu i na sygnale powieźli do szpitala. Daria musiała wrócić do domu po dokumentację medyczną babci, w tym wydruk z elektrokardiogramu.
- Pani doktor, która w szpitalu oglądała wykres EKG sprzed 5 dni, nie dowierzała własnym oczom. Poprosiła o konsultację kardiologa, który potwierdził, że moja babcia od 14 grudnia chodziła z zawałem serca – opowiada lubinianka.
W późniejszym czasie także powołany przez Prokuraturę Okręgową w Legnicy biegły z zakresu medycyny sądowej wykaże, że wynik badania EKG z 14 grudnia w sposób nie budzący żadnych wątpliwości wskazuje na świeży zawał mięśnia sercowego STEMI ściany dolnej i stanowi jednoznaczny sygnał do pilnego wdrożenia odpowiednich procedur kardiologicznych.
Poznawszy prawdę, Daria zadzwoniła do Joanny K. Zapytała, czy od początku wiedziała o zawale, a ona powiedziała, że tak – zeznała wnuczka Elżbiety. To szokujące wyznanie nie znalazło jednak potwierdzenia w dowodach. Odpowiadając w piątek przed sądem w OIL lekarka przyznała się do postawienia fałszywej diagnozy, powiedziała, że „jest jej nie do wyrażenia przykro”. Ale konsekwentnie i stanowczo zaprzeczała, jakoby rozpoznała zawał oraz umyślnie zatrzymała tę informację dla siebie.
- Mogę przysięgnąć – mówiła w sądzie lekarskim.
- Nie potrafię sobie wyobrazić, jaki cel miałoby zatajenie przed pacjentką zmiany wykazanej w badaniu EKG. Działanie Joanny K. jest ewidentne, ale niecelowe – uważa doktor Anna Orońska, rzeczniczka dyscypliny zawodowej przy OIL we Wrocławiu.
Oskarżona przez Prokuraturę Okręgową w Legnicy o niemyślne narażenie pacjentki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, Joanna K. dobrowolnie poddała się karze 20 tys. złotych grzywny. Wyrok Sądu Rejonowego w Lubinie z 1 października 2024 roku jest już prawomocny. Ze względu na toczące się postępowanie dyscyplinarne w Okręgowej Izbie Lekarskiej we Wrocławiu sąd nie zastanawiał się nad zakazaniem oskarżonej wykonywania zawodu lekarza. Tę decyzję zostawił samorządowi zawodowemu
Po skazaniu Joanna K. nie zaprzestała przyjmować pacjentów w jednej z prywatnych przychodni zdrowia w Lubinie. Jest jedną z najbardziej obleganych lekarek. W pracy – jak zeznała – nie ma możliwości konsultowania się w sprawie EKG, ale w ramach specjalizacji przeszła przeszkolenie w opisywania wyników tego badania, więc sobie radzi. – Rozpoznanie zawału i wypisanie pacjenta a SOR to praktyka dnia codziennego – mówi.
Elżbieta kochała życie i podróże. Wspólnie z Darią zwiedziła 33 kraje, weszła na czterotysięcznik, planowała zakup domu na Podlasiu i psa, z którym mogłaby chodzić na długie spacery. Miała silny organizm, skoro wytrzymała 5 dni z zawałem, bez leków, z nieustającym bólem rozrywającym ciało od środka. Autopsja wykazała, że była osobą zdrową. Jej serce przestało bić 23 grudnia 2022 roku.
Trzy dni przed śmiercią Elżbiety, Joanna K. zadzwoniła, żeby zapytać, czy babcia jeszcze żyje.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI