- Trzask, prask i po wszystkim ? zamruczał dziadek Jacek, gdy w końcu pył opadł na ziemię. Od czasu wyłączenia analogowych nadajników telewizor Poszepszyńskich emitował wyłącznie śnieg, więc z nudów wybrali się całą rodziną na wyburzanie kamienic.
Sprawna ekipa w mig obróciła w perzynę budynki, z którymi lokatorzy do spółki z zetdeemem męczyli się pół wieku. Huknęło, gruchnęło, zatrzęsło, gmaszyska zachwiały się i runęły w dół jak Ślepy Leon po dwudniowej libacji. Mimo wszystko Grzegorz Poszepszyński nie krył rozczarowania.
- Jako lojalnemu wyborcy w zasadzie przykro mi to mówić, ale Naszemu Wspaniałemu Panu Prezydentowi Oby Panował Wiecznie brakuje rozmachu ? zrzędził, ocierając twarz z ceglanego pyłu. – Dajmy na to w Wałbrzychu wyburza się od razu 140 budynków, a u nas marne dwa, i szlus. Czyżby nie było w mieście już nic do wyburzenia?
- Najprawdopodobniej chciałbyś, aby wyburzyli również nasz blok ? domyśliła się Maryla. – Czy pomyślałeś, gdzie byśmy wówczas mieszkali?
- W zasadzie są na świecie rzeczy ważniejsze niż dobra materialne. Zresztą na pewno zaraz postawiliby jakąś Biedronkę czy Tesco. Do zimy moglibyśmy się zatrzymać chociażby w budce na wózki.
- Z powodów estetycznych, Grzegorzu, muszę ci przyznać rację, bo waląca się kamienica jest równie piękna jak koń w galopie czy statek pod żaglami ? rozrzewnił się dziadek Jacek. – W niezapomnianym roku 1904 w pewnym sensie osobiście brałem udział w podobnej akcji.
- Wysadzał ojciec kamienice?
- W pewnym sensie, prawda. Otóż w niezapomnianym roku 1904 podstępni Japończycy użyli broni chemicznej i cały nasz oddział zapadł na dezynterię. Leżeliśmy w polowym lazarecie trawieni gorączką, a kapral Jedziniak był dla nas jak matka, choć z rysów twarzy nie za bardzo. Na zmianę to wyprawiał się na japońską stronę z akcjami dywersyjnymi, to mierzył nam temperaturę. Ten niezdrowy tryb życia musiał mieć dla niego przykre konsekwencje. Któregoś dnia zamiast termometru wstrząsnął fiolkę z nitrogliceryną. Trzask, prask i po wszystkim.
- Miał ojciec mówić w zasadzie o wyburzaniu kamienic ? zniecierpliwił się Grzegorz Poszepszyński, ale senior rodu zamiast odpowiedzieć mlasnął, ziewnął, zamknął oczy i zapadł w drzemkę.
- Najprawdopodobniej tatusiowi chodziło o budynek lazaretu ? domyśliła się wyjątkowo domyślna w tym odcinku Maryla.
Z obiektywnych powodów arcyciekawego wątku wyburzenia polowego lazaretu przez kaprala Jedziniaka nie dało się ciągnąć dłużej i akcja niechybnie utknęłaby na mieliźnie, gdyby stojąca obok kobieta akurat nie otarła pyłu z twarzy. Okazało się, że to panna Inga.
- O, państwo też przyszli na wyburzanie ? ucieszyła się sąsiadka.
- Postanowiliśmy się trochę rozerwać. Ileż w końcu można siedzieć przed telewizorem ? uśmiechnęła się do niej Maryla Poszepszyńska.
- Państwa też śnieży? – domyśliła się panna Inga. Jak się okazało nie tylko Maryla przeżywała tego dnia wyż intelektualny.
Gajowy Marucha, któremu dla równowagi nic kompletnie nie przychodziło do głowy, cichaczem wymknął się z tłumu, by go nikt nie rozpoznał.
Piotr Kanikowski
PS: Felietonem wakacyjnym przypominamy o nowym numerze bezpłatnego 24 tygodnika Legnica-Lubin.