Emilian Stańczyszyn – były burmistrz Polkowic i marszałek Dolnego Śląska, którego prokuratura postawiła przed sądem za korupcję – po raz pierwszy opowiedział o metodach, jakimi pastwiono się w śledztwie nad jego rodziną. Swą córeczkę ochrzcił we wrocławskim areszcie zakupioną w więziennym sklepiku wodą mineralną, bo straszono go, że już nigdy jej nie zobaczy.
Za tydzień legnicki sąd ogłosi wyrok. Dziś oddał głos oskarżonym.
Emilian Stańczyszyn dał upust tłumionym latami emocjom: po raz pierwszy zdecydował się ujawnić nieznane fakty z okresu swego zatrzymania. Rysując atmosferę tamtych wydarzeń, opowiadał o specyficznym polowaniu, jakie policja i prokuratura urządziły na osoby będące wówczas – w połowie 2005 roku – u władzy w Polkowicach; o zastraszaniu ludzi i wymuszaniu na nich zeznań. Cytował słowa jednego ze współoskarżonych przedsiębiorców, doprowadzonego w areszcie do takiego stanu, że chciał sobie sznurek na szyję założyć.
Ale najbardziej wstrząsająco zabrzmiała osobista, bardzo intymna relacja Stańczyszyna z jego przeżyć. 28 czerwca z samego rana policja przyszła, aby go zatrzymać. Nie zważając na to, że żona z czterotygodniową córeczką miały jechać do lekarza, przez kilka godzin kilku funkcjonariuszy przeszukiwało ich dom. Potem burmistrza zaprowadzono do ratusza, zakuwszy go uprzednio w kajdanki, aby w obecności pracowników napawać się jego poniżeniem. We Wrocławiu spędził straszną noc na tzw. dołku. Rano doprowadzono go do prokuratury w szpalerze dziennikarzy, który nazywa dziś ścieżką hańby. Choć składał wyczerpujące wyjaśnienia a przedstawione mu zarzuty już po pierwszym przesłuchaniu legły w gruzach, zatrzymano go na dołku na kolejną noc, a potem zastosowano trzymiesięczny areszt.
W tym czasie dwa razy pozwolono jego żonie przyjechać z córeczką na widzenie. Za pierwszym razem pan podkomisarz O. – policjant wykazujący się wyjątkową gorliwością w zbieraniu haków na Stańczyszyna – kazał im dojechać z Polkowic do Wrocławia na siódmą rano, a potem przez kilka godzin trzymał w niepewności, czy do spotkania w ogóle dojdzie. W końcu dał kobiecie kilka minut na rozmowę z mężem. Widzenie odbyło się w więziennej toalecie. Nosidełko z dzieckiem leżało między pisuarami, Stańczyszyn rozmawiał z żoną i jednocześnie brał prysznic.
- Czasu mieliśmy tylko tyle, ile trwała kąpiel – relacjonował Emilian Stańczyszyn.
Kolejna wizyta miała miejsce w ohydnych murach aresztu we Wrocławiu. Prokurator kazał żonie burmistrza przyjechać z samego rana, ale nie dał jej przepustki. Stańczyszyn twierdzi, że bawił się jej kosztem, krzyczał, w końcu rzucił podpisane zezwolenie na podłogę. To tam, w obskurnych murach na Świebodzkiej, Stańczyszynowie zdecydowali, że dokonają aktu chrztu swojej córeczki. Wystraszono ich, że widzą się po raz ostatni, sytuacja wydawała się dramatyczna. Kupili wodę mineralną w więziennym sklepiku, polali nią główkę dziecka i nakreślili na czole znak krzyża. Kościół uznał potem ten chrzest za ważny, uzasadniony okolicznościami, a ksiądz dokonał tylko obrzędów uzupełniających.
Wrocławska Prokuratura Okręgowa oskarża Emiliana Stańczyszyna o to, że jako burmistrz Polkowic brał łapówki od przedsiębiorców, którzy starali się o umowy na realizację gminnych inwestycji. Jedynym dowodem korupcji są zeznania dwóch osób. Pierwsza to współoskarżony ze Stańczyszynem Wacław K., ówczesny prezes komunalnej spółki. Twierdzi, że na polecenie burmistrza żądał od biznesmenów pieniędzy oraz przyjmował łapówki, aby w całości przekazać je burmistrzowi. Drugi świadek prokuratury jest właścicielem firmy budowlanej, która postawiła Stańczyszynowi dom. Budynek miał być rzekomo łapówką za przychylne traktowanie przy gminnych przetargach.
Więcej o sprawi3 sądowej Emiliana Stańczyszyna: TUTAJ i TUTAJ.
Bosze, aż się popłakałam nad losem tego kryształowo czystego pana.
Anonim Ty idioto, nic o sprawie nie wiesz a się wypowiadasz. Facet zbudował całe miasto, podniósł jakość życia tak, ze z większych miast obok ludzie zjeżdżają się do polkowic aby sie osiedlic i pracować. Dalej: ten który go oskarżał, jak się okazało sam brał te łapówki dla siebie, poszedł na 5 lat, a uniewinniony E.Stanczyszyn został oczyszczony z zarzutów prokuratury i tamtego chama. Facet który Stanczyszynowi budował chatę, nie dostał połowy kasy od Stańczyszyna ZGODNIE Z UMOWĄ, bo tamten budowlany kretyn zakończył budowę ROK PÓŹNIEJ niż było ustalone, stąd otrzymał karne odsetki jakie były w umowie. Tak więc dołączył do pieprzenia bzdur z tamtym głąbem. Na szczęście burmistrz jest cały, szkoda tylko że nie chce wrócić na stanowisko bo był świetny. Lepiej, dalej za nim większość miasta stoi murem.
Piękna taktyka dla sądu i mediów… Doprawdy ciężko skrzywdzony złodziej, który bezczelnie skorumpował całe miasto. Śmiać się czy płakać????