Załoga Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej domaga się podwyżek wynagrodzenia. Związkowcy dali prezydentowi Tadeuszowi Krzakowskiemu trzy dni na podjęcie decyzji. Jeśli pieniądze się nie znajdą, we wtorek rozpoczną akcję protestacyjną.
W legnickim MOPS prcuje około 400 osób. Zarabiają średnio 1.990 zł brutto. – Żeby godnie przeżyć od pierwszego do pierwszego pensja musiałaby być dwa razy większa, ale wiemy, że na to nie możemy liczyć. Prosimy więc o cokolwiek – mówi Katarzyna Wojtkowska, przewodnicząca NSZZ Solidarność w MOPS-ie.
Jeszcze na początku września dwa działające w MOPS związki zawodowe przesłały do prezydenta Tadeusza Krzakowskiego pismo z wnioskiem o podwyżki. Dołączyły do niego podpisy 383 pracowników ośrodka, wszystkich, którzy tego dnia byli w pracy. Ludzie czekali cierpliwie.
Oliwy do ognia dolała wiceprezydent Dorota Purgal, gdy ich pismo przekazała do rozpatrzenia dyrektorowi MOPS-u, choć musi wiedzieć, że w budżecie placówki nie ma środków na podwyżki. Załoga uznała, że władze miasta umywają ręce i nie zamierzają się zająć problemem.
Po odpowiedzi Doroty Purgal, w MOPS zawrzało. Następne pismo do prezydenta Tadeusza Krzakowskiego nie zawierało już prośby, ale ultimatum: jeśli w ciągu trzech dni nie będzie decyzji, rozpoczynamy akcję protestacyjną.
- Nie wiem, co będzie. Ludzie są tak zdesperowani, że pójdą na ratusz – mówi Katarzyna Wojtkowska. Związki nie prowadzą jednak sporu zbiorowego z pracodawcą. Gdyby miało dojść do strajku, trzeba by wdrożyć od poczatku procedurę przewidzianą w ustawie o rozwiązywaniu sporów zbiorowych.
Arkadiusz Rodak, rzecznik prezydenta, najpierw dziwi się, że związki załatwiają problem przez media, zamiast rozmawiać z dyrektorem MOPS. Potem ucina: – Nie będzie w tej sprawie komentarzy.
Czy rzeczywiście dyrekcja ośrodka może spełnić żądania załogi bez angażowania miasta w problem?
- Środki przeznaczone na płace pracowników nie zakładają podwyżki – rozwiewa wątpliwości dyrektor Jerzy Konopski.