Czuję się, jakby koronawirus już mnie dopadł. Boję się publicznie kichnąć, dyskretniej ocieram zakatarzony nos a po kaszlnięciu, spłoszony, rozglądam się, czy ktoś nie obserwuje mnie karcącym wzrokiem.
Uważam, czego dotykam. Co rusz biegam do łazienki, aby umyć dłonie. Szoruję je i szoruję. Po raz pierwszy w pięćdziesięcioletnim życiu zacząłem mieć dylemat: nacisnąć dozownik mydła kciukiem, łokciem, stopą czy wierzchem dłoni. Foliową rękawicę, którą w Biedronce sięgałem po pieczywo i natychmiast wyrzucałem do kosza, tym razem wsunąłem do kieszeni kurtki, na wszelki wypadek. Jakby opętał mnie zły duch, wzdrygam się przed umoczeniem palców w święconej wodzie, wystawionej w aspersorium u wejścia do mojego kościoła. Nieufnie spoglądam na przyciski bankomatu, domofon, poręcz w autobusie. Nauczyłem się wyławiać wzrokiem z tłumu i omijać ludzi, którzy nie wyglądają zdrowo. Rzucam się na wszystko, co można znaleźć w internecie o SARS-CoV-2: podliczam ofiary, uaktualniam prognozy, studiuję przypominające wojskowe mapy infografiki pod artykułami o postępach koronawirusa. Nie zrobiłem zapasu maseczek, ale przyniosłem już z apteki żel do dezynfekcji rąk i cynk na wzmocnienie odporności. Jeszcze opieram się przed większymi zakupami na kilka tygodni, ale mam w rodzinie i wśród znajomych coraz więcej osób, które na wszelki wypadek wyładowały swoje lodówki po brzegi. Dumni z rozsądku, pokazują mi zapasy kaszy, cukru, mąki, mleka, papieru toaletowego i mydła. Przekonują, że to konieczne, by nie chodzić po sklepach, kiedy zagrożenie będzie się z dnia na dzień nasilać.
Przez koronawirusa z Chin, nawet nasz dotąd raczej bezpieczny kawałek świata – “obcykany”, jak sądziliśmy – stopniowo przeobraża się w labirynt pełen zasadzek. A przecież wszyscy w Polsce odebraliśmy dopiero pierwsze lekcje życia w czasach zarazy. Na przykład legnickie targowisko przy ul. Partyzantów wciąż jeszcze funkcjonuje normalnie, podczas gdy te w północnych Włoszech poumierały jedno po drugim, bo ludzie boją się robić na nich zakupy. Niby dlaczego SARS-CoV-2 miałby być dla nas łaskawszy niż dla Włochów?
Piotr Kanikowski