Dumna i – we własnym mniemaniu – atrakcyjna hetera dla władzy godzi się na małżeństwo z możnym starcem. Gardzi nim, nie szczędzi mu upokorzeń i tylko czeka na jego śmierć. On też jej nie kocha, ale rozumie, że bez tego sojuszu wystawiłby się na pastwę wrogów. Zaciska zęby. Jednak coraz trudniej znosić mu jej kaprysy, fochy i złośliwostki.
Tak z grubsza mógłby brzmieć opis toksycznego związku prezydenta Legnicy Tadeusza Krzakowskiego z radnymi Prawa i Sprawiedliwości,. Po prawdzie to raczej wstydliwy konkubinat niż zalegalizowane w obliczu Boga i ludzi małżeństwo, ale przez to sytuacja nie jest ani odrobinę mniej irytująca. PiS-owi weszło w krew potupywanie śliczną nóżką ilekroć czegoś zapragnie: przeniesienia antypolskiego pomnika, populistycznej wyprzedaży mieszkań komunalnych, większego zaangażowania w dmuchanie patriotycznych baloników, itd.. W zamian prezydent nie może nawet liczyć, że konkubina publicznie potwierdzi jego cnotę przy okazji głosowania nad absolutorium.
To nigdy nie była miłość. Impulsem, który pchnął ich w swe ramiona, był wynik ubiegłorocznych wyborów samorządowych. Aby trzymać wszystko pod kontrolą, tak jak przywykł w poprzedniej kadencji, prezydent potrzebował w radzie bezwzględnej większości, czyli co najmniej 12 mandatów. Sam jednak zdołał wprowadzić do niej tylko 4 radnych. Z powodów personalnych od samego początku wykluczył współpracę z Platformą Obywatelską oraz sprzymierzonym z nią Porozumieniem dla Legnicy. Pozostał mu tylko sojusz PiS albo rządy mniejszościowe, czyli wykłócanie się ze wszystkimi o każdą uchwałę, każdą złotówkę z budżetu.
Prawo i Sprawiedliwość mogło poukładać się z Platformą Obywatelską i – tak jak w poprzedniej kadencji – grać twardą opozycję, punktującą Tadeusza Krzakowskiego na każdym kroku i osłabiającą go jako rywala w następnych wyborach samorządowych. Ale w partii słusznie zauważyli, że sojusz z prezydentem opłaci im się bardziej od obstrukcji. Podjęta z początkiem roku wstępna decyzja o modernizacji placu Słowiańskiego wraz z przeniesieniem Pomnika Braterstwa na cmentarz potwierdza słuszność tej kalkulacji. Oto pojawiły się widoki na pomyślny finał sprawy, którą środowiska prawicowe bezskutecznie próbowały załatwić co najmniej od połowy lat dziewięćdziesiątych. Jednocześnie zawarty z Tadeuszem Krzakowskim układ nie wyklucza doraźnej współpracy z PO w przypadkach, kiedy prezydent mówi stanowcze „nie”. Tak było na przykład przy głosowaniu „uchwały Wierzbickiego”, przywracającej 95-procentową bonifikatę na wykup mieszkań komunalnych. Takie skoki w bok PiS-u będą się zapewne powtarzać.
Na ostatniej sesji doszło do ostrej utarczki między przewodniczącym rady Wacławem Szetelnickim a Tadeuszem Krzakowskim. Poszło o głupstwo: interpelacje i zapytania (radni zgłaszają ich tak dużo, że aby odpowiedzieć na wszystkie w terminie trzeba odciągnąć urzędników od innych zadań). Po tej sprzeczce nie wróżę związkowi Tadeusza Krzakowskiego z PiS-em długiej przyszłości. Prezydencki plan B zakłada – jak zgaduję – rozbicie partyjnych struktur i przeciągnięcie na swoją stronę pojedynczych radnych w charakterze wolnych elektronów. Wiązania w PO puściły bez trudu, w PiS są silniejsze, ale chyba warto spróbować.
Piotr Kanikowski