Wystarczy spacer wśród spontanicznie upiększanych przez mieszkańców poniemieckich kamienic, by odżywający spór o neon „Legnica” na budynku dworca PKP wydał się kompletnym absurdem.
Polak potrafi. Żeby było nie tylko pięknie, ale też funkcjonalnie, do secesyjnej kraty na balkonie dospawa parę prętów, przejedzie to rach ciach szmaragdową farbą olejną, resztą z tej samej puszki pociągnie futrynę, doczepi antenę satelitarną i ma jak w pałacu. Jak fryzjerce czy sklepikarzowi trafił się kawałek – dajmy na to – dwustuletniej elewacji, to go okleja płytkami z promocji w Castoramie lub imitacją klinkieru, żeby było elegancko. Albo maluje po swojemu, pamiętając jednak o zasadzie, że im bardziej niedorzeczne zastosuje zestawienie kolorów, im jaskrawszą wybierze barwę, tym bardziej spektakularny będzie efekt. Z mody nie wychodzą beż, turkus, róż, oranż i seledyn. Domorośli mistrzowie pędzla wyżywają się też ile wlezie na odziedziczonych po Niemcach kariatydach, atlantach i hermach, bo zawsze to ładniej jak figurka jest kolorowa.
Jeśli reklama jest dźwignią handlu, to w Legnicy wyraźnie się przedźwigała, bo w centrum trudno znaleźć kawałek publicznej przestrzeni, w której wzrok mógłby odpocząć od wizualnej kakofonii banerów, reklam, szyldów, billboardów. Bez skrupułów obwiesza się nimi nawet zabytkowe budynki.
Co rusz to tu to tam objawiają się pogrobowcy Adama Słodowego. Na ul. Złotoryjskiej, w obszarze ścisłej ochrony konserwatorskiej, można zaobserwować na przykład, jak niedużym kosztem (dwa plastikowe okna, parę kątowników, kawałek blachy plus plastikowy siding) jakaś złota rączka przemieniła balkon w dodatkowy pokoik. Przypomina teraz przybyły z zupełnie innego kosmosu lewitujący metr nad ulicą biały kiosk Ruchu. Późne rokokoko. Estetyczny dyskomfort równoważy lokatorom fakt, że budka wydatnie powiększa ich przestrzeń życiową.
Jeśli kiedyś do Legnicy pasowało określenie „mały Wiedeń”, bo całe kwartały miasta zaprojektowali wiedeńscy architekci, to za chwileczkę i tego nie będzie widać spod warstwy sidingu, styropianu, olejnej farby i reklam. Sentymentalnych wycieczkowiczów z Niemiec zdumiewa zapewne przedsiębiorczość legniczan, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i poprawiają wiedeńskich architektów. Koszmarny make up pokrywa kamienicę po kamienicy, bo nikt nie postawił tamy tej emanacji złego gustu, bylejakości i chamstwa. Podjęta kilka lat temu uchwała dotycząca estetyki nie działa. Jest coraz gorzej. A konserwator zabytków z urzędem miasta kruszą kopie o „wizualną identyfikację miasta” na budynku dworca kolejowego! Istny spór pięknoduchów, czy wysypisko śmieci będzie się lepiej prezentować z godłem nad kompostownią czy bez godła. Wolałbym, żeby urzędnicy odpowiedzialni za przestrzeń w swoim mieście z takimi emocjami rozmawiali o balkonie na Roosevelta, reklamach na Libana, klinkierze na Okrzei.
Piotr Kanikowski
PS: Felieton dedykuję Bartkowi Rodakowi. Od kilku tygodni pod hasłem „Rokokoko. Arkiteczer po legnicku” dokumentuje na Facebooku najbardziej kuriozalne pomysły architektoniczne mieszkańców swojego miasta. Od czasu do czasu pyta w internecie „Puk, puk, panie konserwatorze zabytków, gdzie pan jest?”. Przyłączam się do pukania – niech będzie głośniej.