W centrum Legnicy trudno znaleźć kawałek publicznej przestrzeni, w której wzrok mógłby odpocząć od kakofonii banerów, reklam, szyldów, billboardów. Bez skrupułów obwiesza się nimi nawet zabytkowe budynki. Jest brzydko i dopóki ktoś w ratuszu nie znajdzie sposobu, by pozbyć się tego szajsu, będzie jeszcze brzydziej.
Reklamy na wiaduktach nad jezdnią. Obdarte, brudne zwieszają się z płotów. Przykrywają liszaje na ścianach budynków. Porastają ruiny jak egzotyczne kolorowe grzyby nieznanego gatunku. Rosną w chaszczach przy każdym wylocie z miasta, gęsto, jeden przy drugim, żeby nie dało się ich zignorować. Niektóre porzucone, zapomniane przez właścicieli. wydane na pastwę słońca, wiatru i ludzi, odsyłające pod nieaktualne adresy i do nieaktualnych numerów telefonów. Razem z krzykliwymi szyldami przy witrynach sklepów, restauracji, biur podróży, banków itp potęgują wrażenie chaosu. Niby jest jakieś prawo mające ograniczać ten żywioł, i urzędnicy odpowiedzialni za kształtowanie ładu przestrzennego, ale nieustannie przybywa nowych stojaków pod billboardy, nowych banerów, szyb zaklejonych kolorową folią.
Możemy organizować zawody o “Żółte Poziomice”, nagradzać ładne budynki i promować dobrą architekturę, ale jeśli władze Legnicy nie postawią w końcu tamy tej reklamowej patologii, to wszystko na nic. Będzie coraz brzydziej i brzydziej. Piękne miasto, które przed II wojną światową z dumą mieniło się “małym Wiedniem”, przykryje koszmarny patchwork banerów, wielkopowierzchniowych plakatów i samoprzylepnej folii. Będzie panoszyć się chamstwo, bylejakość, bezguście, kicz, bo ta branża kocha nieszablonowe zestawienia kolorów, zgodnie z zasadą: im bardziej jaskrawa paleta barw, tym bardziej spektakularny efekt.
Mnie żółć zalewa. Ze złości.
Piotr Kanikowski