Efektem populizmu w kulturze są gale dico polo, kabaretony z żartami poniżej pasa, narodowy kult celebrytów i telewizyjne show, w których skaczą do basenu podtrzymując zsuwające się z pup gacie. Alternatywą nie jest elitaryzm, rozumiany jako oderwana od życia, wysublimowana, hermetyczna oferta teatrów, kin, galerii, filharmonii czy domów kultury, mających w głębokiej pogardzie ugniataną przez massmedia pulpę ze społeczeństwa. Wydaje mi się, że tzw. animatorzy kulury są raczej zobowiązani do nieustannego poszukiwania balansu pomiędzy Zenkiem Martynikiem a Agatą Zubel w myśl zasady sformułowanej kilkanaście lat temu przez poetę Jacka Podsiadło „Daj mi tam, gdzie mogę dobiec”.
Ta zasada odwołuje się w dość przewrotny sposób do strategii tenisa stołowego. Trenerzy pingpongistów radziliby raczej: daj mu tam, gdzie go nie ma; poganiaj po rogach, zmuś do wysiłku, niech pobiega, niech się zmęczy, niech nie da rady… Jeśli – jak w przypadku kultury – celem nie jest zwycięstwo jednej ze stron, ale gra, interakcja między nadawcą a odbiorcą, twórcą a konsumentem, to posyłanie pingpongowej piłeczki w kosmos (organizowanie imprez dla nikogo) nie ma sensu. Tak samo sensu nie mają prymitywne zagrania prosto na paletkę sparingpartnera (schlebianie masowym gustom), bo rozleniwiają, degenerują, odmóżdżają. Poprzeczki nie wolno zawieszać ani za nisko, ani za wysoko. Poprzeczkę należy zawieszać tak, by masowy odbiorca kultury był w stanie ją przeskoczyć, ale żeby wymagało to intelektualnego (estetycznego) wysiłku.
Za krok w dobrym kierunku mam deklarację Legnickiego Centrum Kultury, które planuje uruchomić coś w rodzaju kulturalnego budżetu partycypacyjnego. Mieszkańcy sami będą wymyślać dla siebie imprezy, sami wybierać najlepsze pomysły i sami (ze wsparciem urzędników) je realizować. Program Dom Kultury +, który zainspirował LCK do takiej aktywności, zaowocował zgłoszeniem kilkudziesieciu fajnych, dalekich od sztampy inicjatyw. Okazało się, że ludziom nie brakuje kolejnego koncertu Boysów w muszli ale freakowych szaleństw na trzy fortepiany, graffiti i bboyingu na ulicach. Brawo, Legnica!
Piotr Kanikowski
Panie Piotrze!
Problem jest o wiele bardziej złożony, niż zaprezentowana przez Pana czarno-biała kalka. Niskiej wartości kulturalnej (moim zdaniem oczywiście) tzw. eventy przyciągaja rzesze “nabywców”, co z kolei przekłada się na zainteresowanie mediami, a te zarabiają krocie na sprzedaży czasu antenowego reklamodawcom, zwłaszcza w tzw. “prime time”.
Im większe zainteresowanie, a nie oszukujmy się – gala discopolo lub inne wywijasy połączone ze śpiewaniem, tańczeniem, gotowaniem i sr…. na lodzie/wodzie/powietrzu,kuchni etc., biją na głowę liczebność widowni np. teatru telewizji, czy konkursu Chopinowskiego! Wystarczy porównać oglądalność stacji telewizyjnych i wyciągnąć wnioski…
Postulat lansowania kultury wysokiej jest jak najbardziej słuszny i warty powtarzania, ale… Obawiam się, że szczytna idea pozostanie tylko ideą. Dopóki media publiczne finansowane są głównie z reklam, nie ma mowy o zmianie repertuaru, bez zaciągania kolejnym pożyczek lub udzielanych dotacji z budżetu. O uzależnieniu mediów od budżetu i płynącym za tym ryzykiem stania sie “tubą propagandową” nie będę tu pisał, wszyscy wiedzą o co chodzi.
I jeszcze jedno, nie zapominajmy również o postępującym spadku oglądalności telewizji. Sytuację widać szczególnie wśród kolejnych pokoleń, czerpiących informacje/rozrywkę/wiedzę z Internetu, ale proces postępuje także i wśród starszych.
Reasumując, promujmy kulturę wysoką, zwłaszcza kreatywnie, umożliwiając konsumentowi namiastkę kreowania oferty. Wówczas mamy szansę zmniejszenia ryzyka emisji oferty w próżnię.