Czy poświęcony Legnicy artykuł w dzienniku Komsomolskaja Prawda rożni się od krytycznych tekstów z lokalnych mediów na temat dziurawych ulic i rozgrzebanych inwestycji? Wszak tam i tu pada sugestia, że wokół panuje bałagan a władza nie daje sobie rady z zarządzaniem miastem? Myślę, że różnica jest zasadnicza.
Można ją dostrzec już na poziomie intencji. Celem publikacji rosyjskiego dziennika jest zafałszowanie rzeczywistości, to znaczy wykazanie, że w demokratycznej Europie żyje się gorzej niż pod autorytarnymi rządami Putina. Migawki z Legnicy i innych polskich miast są z premedytacją “kadrowane” w taki sposób, że widać wyłącznie brud, bałagan, biedę, chaos; przy czym autor tekstu wie, że dla odbiorcy, który nie był w Polsce, wszystko co wystaje poza ten kadr nie istnieje. Czytelnik dziennika Komsomolskaja Prawda nie jest w stanie zobaczyć np. pieczołowicie odrestaurowanej części kasowej dworca PKP, zlokalizowanego vis`a`vis McDonald`s nowoczesnego budynku mPoint z restauracjami Floren i Koku Sushi czy rejonów miasta prezentujących się o niebo lepiej niż sfotografowany w środku remontu plac Słowiański. Dlatego nie przyjdzie mu do głowy, że wykroty, przez które przeskakuje Witalij Soczkan, nie są wynikiem zaniedbań władz miasta, ale wręcz przeciwnie, troski, tzn. tymczasowej sytuacji związanej z przebudową ulicy, aby była bezpieczniejsza i wygodniejsza.
Adresat artykułów z lokalnych mediów jest miejscowy i z założenia wie o Legnicy więcej, widzi ją na co dzień, obserwuje zachodzące w przestrzeni zmiany. Jeśli dostaje niepochlebny dla prezydenta tekst o dziurawych ulicach, to jako użytkownik tych dróg może samodzielnie ocenić, na ile krytyka jest uprawniona i albo się z dziennikarzem zgodzić, albo wejść z nim w polemikę. Ma taką możliwość. W tych okolicznościach próby zafałszowania rzeczywistości nie tylko nie mają szansy powodzenia, ale wręcz byłyby działaniem na szkodę redakcji, bo uderzałyby w jej wiarygodność. W Legnicy pisanie bajek do Komsomolskiej Prawdy nie ma sensu – sens ma tylko uważne patrzenie władzy na ręce.
Piotr Kanikowski