Może Legnica powinna postawić pomnik Andrzejowi Dadełło?
Trochę wybiegam myślami w przyszłość, bo zakładam, że już w niedzielę Miedź przypieczętuje swój awans do ekstraklasy. W tej sytuacji naprawdę nietrudno mi sobie wyobrazić grupę legniczan, dla której zwycięstwo nad Chojniczanką stanie się ważniejszym wydarzeniem niż bitwa z Mongołami w 1241 roku. W pewnych kręgach wyższość Andrzeja Dadełło nad księciem Henrykiem Pobożnym również nie podlega dyskusji. Raz: nie stracił głowy, gdy w latach 2014-2015 Miedź zawodziła i kończyła sezon jako pierwszoligowy średniak. Dwa: zwyciężył mimo przewag przeciwników. Trzy: jest postacią z krwi i kości, a nie upudrowanym widmem ze średniowiecznych kronik.
Żarty żartami, ale bez rozsądku, konsekwencji i pieniędzy Andrzeja Dadełlo Legnica mogłaby co najwyżej marzyć o ekstraklasie (niezależnie od tego, jak wiele robiły władze miasta, by stworzyć klubowi komfortowe warunki do rozwoju). Gdy siedem lat temu jego spółka DSA Financial Group przejmowała Miedź, zastanowiano się, czy nie powtórzy się historia z Grajewskim i Machalskim, którzy najpierw obiecywali złote góry, a potem zrejterowali z pokładu, nie radząc sobie z komunistycznymi zaszłościami. Dadełło wytrwał. Dzięki niemu i Martynie Pajączek dzisiejsza Miedź to mocna marka, jeden z najlepiej poukładanych klubów w polskiej lidze.
Choć rzadko ulegam sportowym emocjom, w niedzielę będę kibicował Miedzi. I Legnicy, która wraz z awansem swej drużyny do ekstraklasy dostanie ogromny promocyjny bonus – wartą grube pieniądze reklamę w stacjach telewizyjnych i radiowych, w gazetach i w internecie. Przez jakiś czas będzie kojarzyć się z sukcesem, profesjonalizmem, tymi wszystkimi hasłami, które nakręcają biznes. Słucham piłkarzy. Opowiadają, że w Legnicy odzyskali radość grania.
Pomyślcie tylko: Legnica – miasto, w którym można odzyskać radość.
Nie tylko stracić głowę.
Piotr Kanikowski