Mam pomysł na powieść teologiczną z lokalnymi odniesieniami. Głównym bohaterem jest katolicki neofita z diecezji legnickiej usiłujący gorliwie zgłębiać nauczanie swojego biskupa.
Chłop jest prosty, ale nadrabia ambicją, przez co, nawiasem mówiąc, ma pod górkę w pracy. Pracuje w składzie opału przy ładowaniu węgla na pakę za czternaście pięćdziesiąt na godzinę. W przerwach pomiędzy dostawami przysiada na kupie czeskiego koksu, odpala swojego hujaweja i czyta, co nowego biskup Zbigniew Kiernikowski na tłiterze napisał. A biskup pisze na przykład tak: „Aby wilki mogły poznać, że owce w swojej bezbronności, opartej na związku ze swym Pasterzem, nie zostały posłane, by ukazywać jak się ratować przed wilkami, lecz by wilki mogły poznawać błąd swego wilczego działania”.
Biskup, osoba wykształcona, używa zdań wielokrotnie złożonych, wielopiętrowych, wysokich co najmniej jak skaj tałer, więc połapanie się na dole, co akurat miał na myśli, to nie w kij dmuchał ani tym bardziej bułka z masłem. Dlatego gość lata od kolegi do kolegi z hujawejem i pokazuje wszystkim na ekranie świeżego tłita od Kiernikowskiego. Chłopakom niedopalone elemy same wypadają z otwartych ust. Potem już przez resztę dnia cały skład opału dyskutuje tylko o wilkach i owcach, dowolnie mieszając argumenty z tefał Trwam i kanału naszjonal geografik. Spory są ostre, być może nawet ocierają się o mowę nienawiści lub przemoc fizyczną.
Ponieważ brygadzistą jest koleś, co w swojej parafii w niedzielę biega z tacą po kościele, na koniec to on dokonuje ostatecznych i nieodwołalnych interpretacji. W tym przypadku strofuje chłopaków czule mniej więcej w taki deseń: „Ech, baranki Boże! O co chodzi i o co chodzi! A o to chodzi, że owce Pan Bóg stworzył, by wilki gryzło sumienie, kiedy je zjadają. No! I jak już teraz wiecie, co jego ekscelencja chciał nam przekazać, to wrzućcie jeszcze cztery tony orzecha na iweko i na dziś fajrant. ”
Piotr Kanikowski