Krzakowski znowu przegrał – czytam w artykułach po ostatniej sesji Rady Miejskiej w Legnicy. Próbując opisać relacje prezydent – radni, dziennikarze sięgnęli do języka sprawozdawców sportowych. Może dlatego, że sala sesyjna w legnickim ratuszu przestała być agorą: miejscem, gdzie toczy się żmudne rozmowy o ważnych sprawach. Zamieniła się w arenę.
Raz w miesiącu wychodzą na nią współcześni gladiatorzy, by w transmitowanym na żywo widowisku wzajemnie zadawać sobie ciosy. Od siły argumentów albo zdolności przekonywania do swoich racji bardziej liczy się taktyka. Zręczność w zastawianiu pułapek, sztuka uników, kiwki, umiejętność ogrania przeciwnika, wywiedzenia go w kozi róg.
Medialne relacje odzwierciedlają tę atmosferę. Potem w internetowych komentarzach pod artykułami rozpoznaję emocje kibiców jednej lub drugiej strony. Ostrym sformułowaniom, kategorycznym sądom, brutalnym zagraniom – niestety, także tym poniżej pasa – towarzyszy zwykle aplauz widowni. Jak na piłkarskim stadionie, najgłośniejsi są ultrasi, spragnieni poniżenia przeciwnika. A ich wpisy działają niczym koło zamachowe konfliktu. Napięcie rośnie, konflikt eskaluje, coraz trudniej się zrozumieć.
Jeśli przebieg sesji jest opisywany jak gra, to znak, że z samorządem dzieje się coś niedobrego. I że wszyscy – z dziennikarzami włącznie – przestaliśmy poważnie traktować dobro miasta. Interesuje nas, kto wygra, a kto przegra – nie tworzenie wspólnoty. Zamiast podgrzewać emocje, warto odpuścić. Zejść z areny na agorę. Nie ma innego sposobu, by odzyskać równowagę, rozsądek, trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość, ale też radość z bycia tu i teraz, z tymi ludźmi.
Podoba mi się hasło, jakim Tadeusz Krzakowski oraz jego komitet posługiwali się podczas ostatniej kampanii wyborczej: “Łączy nas Legnica”. Ta wspólnota musi oznaczać jednak coś więcej niż jeden mniejszościowy klub w radzie miejskiej. Inaczej legniczan nic nie łączy.
Piotr Kanikowski