O rozwoju polskiego kulejnictwa najdobitniej świadczy spiętrzony za Złotoryją masyw starych podkładów z rozebranego torowiska, po którym w czasach mojego dzieciństwa ? nie tak znowu odległego - regularnie kilka razy na dobę kursowały pociągi PKP.
W tym konkretnym przypadku wektor postępu wygląda tak, że trasę, która ja pokonywałem w wagonie ciągniętym przez lokomotywę spalinową, następnym pokoleniom przyjdzie przemierzać rowerem. I to tylko przy założeniu, że samorządom starczy pieniędzy, by ? tak jak planują – przejąć torowisko od spółki PKP Polskie Linie Kulejowe w celu przerobienia go na ścieżkę rowerową. Jeśli braknie kasy, ogołocony z szyn wał zarosną samosiejki, a wtedy od roweru lepsza będzie siekiera. Dzika przyroda już panoszy się przy nieczynnych stacjach, pospołu ze złomiarzami, nudzącymi się dzieciakami i żulią, poszukującą w okolicy ustroni, w których można w spokoju wychylić parę win.
Na tę samą tendencję wskazują plany spółek PKP Intercity i Przewozy Regionalne, które przy okazji najbliższej zmiany rozkładu jazdy chcą zabrać legniczanom dwa jedyne bezpośrednie połączenia z Krakowem i Warszawą. Chodzi o pociągi TLK Wrocławianin i InterRegio Łużyce, dopiero co – w grudniu 2012 roku ? wprowadzone do rozkładu. Od lat lokalni politycy, samorządowcy i zwykli mieszkańcy męczyli o nie kulejowy beton, aż beton pękł. Pękł jednak, jak się okazuje, tylko pozornie. Ledwie obeschła drukarska farba na rozkładach jazdy, już TLK Wrocławianin i InterRegio Łużyce zostały przeznaczone do skreślenia. Od nowego roku legniczanie znowu będą jeździć do Krakowa i Warszawy tylko z przesiadką.
Tak dzieje się w mieście, które jest położone idealnie, przy wyremontowanej magistrali E-30, ważnym szlaku transportowym spinającym Niemcy, Polskę i Ukrainę. Cóż więc się dziwić kulejowej niemocy w miastach zlokalizowanych mniej fortunnie.
Stan zaniedbanego torowiska w rejonie Jaworzyny Śląskiej jest tak zły, że może przekreślić zapowiadaną na jesień próbę wskrzeszenia po 14 latach bezpośrednich połączeń pomiędzy Świdnicą a Wrocławiem. Podróż szynobusem między miastami ma trwać godzinę i kosztować dwa razy więcej niż bilety autobusowe. Sytuacja jako żywo przypomina casus linii 289 Legnica ? Lubin ? Rudna Gwizdanów, gdzie kilka lat temu staraniem samorządowców wróciły pociągi osobowe. Ludzie nie chcieli nimi jeździć, bo wlokły się niemiłosiernie po zdezelowanych torach, i w końcu eksperyment zarzucono. Stawiam orzechy przeciwko dolarom, że szynobusy ze Świdnicy do Wrocławia długo nie pojeżdżą.
Podobne przykłady można mnożyć w nieskończoność. Zastanawiam się, czy Polskie Kuleje Państwowe ? macierz kulejowych spółek ? nie przekazała im w genach bezradności wobec ogromu problemów, które nastręcza sypiąca się infrastruktura, przemiany społeczne, postęp technologiczny. Jeśli tak jest, to być może trzeba odważyć się na wpuszczenie do Polski zagranicznych operatorów i przewoźników, aby pokazali inny wzorzec funkcjonowania. U Niemców Deutshe Bahn sobie radzi. I kiedy stoję na pustym peronie, aż żal, że akurat u nas Dojcze mają ban.
Piotr Kanikowski