8 marca to kiedyś było święto ze hoho. Stało się po goździki. Facet za facetem, chłopak za chłopakiem, normalnie. Kolejki, poskręcane jak jelita, aż nie mieściły się w kwiaciarniach, wypadały z dusznych wnętrz na ulice, burząc spokój sumień tych, którzy jeszcze nie kupili kwiatka dla Ewy.
Musi być, musi być – przypominały wszystkie dwa kanały w telewizji. Bogumiła Wander uśmiechała się wyczekująco, Jan Suzin patrzył surowo przez przyciemnione okulary, i nie było mocnych, by się temu przeciwstawić. Dzieci niosły do szkoły goździki dla wychowawczyń i wracały z wykonanymi na zetpete laurkami dla mam. Na akademiach, z trudem wydobywając głos ze ściśniętej aksamitką szyi, recytowaliśmy okolicznościowe wierszyki o Walentynie Tiereszkowej, o Marii Curie-Skłodowskiej, o śląskich Barbórkach i Karolinkach, o naszych babciach, siostrach i koleżankach. Cały kraj z aktywem partyjnym na czele, składał kobietom hołdy. Gazety bredziły o ich szczególnym umiłowaniu pokoju i internacjonalistycznych ideałów. Nawet w latach osiemdziesiątych państwo pamiętało, by robotnicom z fabryk i chłopkom z pegeeru w dniu ich święta dać po parze rajstop, po paczce kawy, po ręczniku frote lub talonie na cokolwiek.
Wraz z odzyskiwaniem wolności i do mężczyzn, i do kobiet zaczął docierać obciach tak obchodzonego święta. Feministki mają rację, gdy mówią, że było w nim coś upodlającego zarówno dla jednej, jak i drugiej płci. Zdrapanie ideologicznej łuski z 8 marca nic nie dało. Nadal jest w nim coś drażniącego. Jakaś odstręczająca sztuczność.
W wolnej Polsce udało nam się odzyskać zawłaszczone przez komunistów Święto Pracy ? przerobiliśmy je na wolne od pochodów oficjalne bezpartyjne otwarcie sezonu majówek, festynów, koncertów na świeżym powietrzu i beztroskiego grillowania. Z roku na rok coraz bardziej pomysłowo obchodzimy w Polsce datę 11 listopada i ? cokolwiek wymuszone ? Święto Flagi. Osłabł opór przed importowanymi z Ameryki Walentynkami, ale i je Polacy próbują spędzać po swojemu, na przykład biegając parami lub rywalizując w długości pocałunków.
Nie sądzę, by pomimo fatalnych skojarzeń 8 marca dało się wykreślić z polskiego kalendarza, tak jak zniknęły z niego inne fundamentalne dla PRL-u daty: 22 lipca, 7 listopada. Chyba wciąż jesteśmy w okresie przejściowym, w którym trwają poszukiwania nowej formuły Święta Kobiet. Nie sądzę, by rozpowszechnił się zwyczaj rozdawania nieznajomym paniom tulipanów na ulicy, od kilku lat praktykowany m.in. przez lewicowych działaczy ze Złotoryi. Mam nadzieję, że znudzą się też organizowane przez feministki manify, mające z założenia konfrontacyjny charakter. Potrzebne jest coś pośredniego, jakieś świąteczne spoiwo pozbawione nadmiaru ieologii, żywica, która zaklajstruje niebezpieczne pęknięcie między obu płciami.
Póki tej nowej formuły nie ma, środowiska z prawej strony sceny politycznej uznały, że najbezpieczniej będzie 8 marca zignorować, nawet kosztem narażenia się na śmieszność. Dlatego z takim ożywieniem czekam na informacje, czy Jarosław Kaczyński złoży w piątek życzenia koleżankom z sejmowych ław. Jeśli nawet nie Annie Grodzkiej, Wandzie Nowickiej czy Ewie Kopacz, to przynajmniej Elżbiecie Witek lub Annie Zalewskiej.
Piotr Kanikowski
PS: Felieton zapowiada nowy numer 24 Tygodnika Legnica-Lubin, od dzisiaj dostępny za darmo w stałych punktach kolportażu, m.in. urzędach i sklepach.