Minął miesiąc, odkąd Franciszek Gogół i kundelek Dino wyruszyli z Legnicy dookoła Polski. Dziś są w Milejczycach za Hajnówką, ponad 1,5 tysiąca kilometrów od domu. Pan Franciszek przyznaje, że były ciężkie chwile, w których rozważał przerwanie biegu. – Nie omijają mnie kontuzje – mówi. Ludzie, których spotyka na trasie, dodają mu sił. Mimo bólu i spuchniętej nogi wciąż pokonuje dziennie po sześćdziesiąt kilka kilometrów.
Legniczanin biegnie w obronie praw zwierząt. Wszędzie gdzie może spotyka się z dziećmi i opowiada im o radości, jaką daje przebywanie z psem. Uwrażliwia na krzywdę, uczy odpowiedzialności, przypomina, że to nie zabawka, ale żywe stworzenie, które czuje i cierpi.
Pcha przed sobą sportowy wózek z Dino, prowiantem i całym ekwipunkiem. Pies ma się świetnie. Przytył w podróży, co trochę martwi pana Franciszka.
- Potrzebowałby więcej ruchu, ale musi siedzieć w wózku, bo na drodze jest dla niego zbyt niebezpiecznie. Ze względu na duży ruch samochodowy nie mogę go puścić wolno – mówi legniczanin.
Drogi na wschodzie Polski bywają naprawdę fatalne, dużo gorsze niż na Dolnym Śląsku. Nie raz panu Franciszkowi przyszło grzęznąć w błocie, przez dziury i rozjeżdżony kołami tirów tłuczeń. To z tego powodu nabawił się dość poważnej kontuzji nogi.Tiry to zmora biegu. Trzy dni temu jedna z ciężarówek omal nie otarła się o wózek. Droga bez pobocza, z rowem zaraz przy jezdni – nawet nie było gdzie uciekać. Dlatego Franciszek Gogół z utęsknieniem wypatruje gór. Przy podbiegach trzeba się będzie trochę namęczyć. ale przynajmniej ruch samochodowy zelżeje.
- To żadne złamanie ani zwichnięcie, ale zrobił się czyrak, spuchła i boli – mówi legniczanin. Bał się, że nie będzie w stanie dokończyć biegu. Lekarz obejrzał uraz, dał środek przeciwbólowy i, odpukać, na razie pan Franciszek wciąż daje radę. A tempo narzucił sobie mordercze. Pokonuje średnio po 60-70 kilometrów dziennie (najdłuższy odcinek miał 82 kilometry, najkrótszy około 30). Czasem dołączają do niego inni biegacze, rowerzyści albo quadowcy. Bywa, że przy rogatkach oczekuje go policja albo straż pożarna. Kierowcy pozdrawiają go uniesionym kciukiem, mrugnięciem świateł lub klaksonem. Niektórzy zatrzymują się, aby porozmawiać, zrobić pamiątkowe zdjęcie lub poprosić o autograf. Wieść o biegaczu niesie się za pośrednictwem internetu i lokalnych mediów.
- W jednej z wiosek nieznajomy mężczyzna czekał na mnie z izotonikiem. Innym razem ktoś jechał 15 kilometrów na rowerze, by przywieźć mi wodę – mówi Franciszek Gogół. – A wszystko przebił Frombork, gdzie zostałem serdecznie podjęty przez tamtejsze środowisko biegaczy. Czułem się wśród nich jak w domu.
Prawdziwy dom – i odpoczynek – czeka na pana Franciszka w Legnicy. Jeszcze miesiąc i będzie wśród nas.