Zaognia się atmosfera w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym w Legnicy. Pomiędzy związkowcami a zarządem trwa wymiana pism, m.in. w kwestii podwyżek dla załogi. – Obecne zarobki nie powalają – mówi Leszek Buzdygan, przewodniczący Solidarności. – Ludzie nie chcą u nas pracować, bo płace są niskie, a robota ciężka. 12 kierowców brakuje do obsady linii.
Rok temu pracownikom MPK dorzucono po 200 złotych do pensji. To była pierwsza większa podwyżka od 3 lat, ale wszystko drożeje w takim tempie, że ludzie zdążyli o niej zapomnieć. Z wypłaty trudno przeżyć do końca miesiąca bez brania nadgodzin. Związkowcy czują ze strony pracowników mocną presję, by coś z tym zrobić.
Będzie protest? Leszek Buzdygan ma nadzieję, że nie.
- Zarząd spółki musi usiąść z nami do rozmów – uważa przewodniczący.
Jeden związek ma zebranie w sobotę. Drugi – w przyszłym tygodniu. Tam zapadną decyzje, co dalej.
Uchwała Rady Miejskiej w Legnicy o wprowadzeniu od 1 marca bezpłatnych przejazdów dla uczniów oraz osób po 65 roku życia dodatkowo komplikuje sytuację. Po pierwsze sprawia, że kierowcy stracą miesięcznie po 150-200 zł prowizji za sprzedaż biletów w autobusie. Po drugie, ogranicza przychody spółki i wymusza wprowadzenie oszczędności. Jeśli w ślad za uchwałą radni nie podejmą decyzji, o zrekompensowaniu strat MPK kilkoma milionami złotych, to trzeba będzie ograniczyć liczbę kursów lub skrócić dotychczasowe linie. W takiej sytuacji rozmowy o jakichkolwiek podwyżkach będą bardzo trudne.
- A to konieczność. Jak się tego problemu teraz nie załatwi, ludzie zaczną odchodzić z MPK – przekonuje przewodniczący Leszek Buzdygan. – Już teraz dają się nam we znaki braki kadrowe. Szczególnie dotyczy to kierowców. Są problemy z planowaniem obsady kursów, bo przy aktualnym stanie załogi coraz trudniej ułożyć grafik w taki sposób, aby nie kolidował z przepisami dotyczącymi czasu pracy czy przerwy na odpoczynek.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI