Kilka tysięcy kur padło z głodu na fermie drobiu w Lisowicach. Właściciel twierdzi, że przez brak pieniędzy nie miał dla nich paszy. Pierwsi na fermę przyjechali wolontariusze ze stowarzyszenia Otwarte Klatki. – Zastaliśmy stosy martwych zwierząt pośród żyjących jeszcze ptaków – mówi Bartosz Zając. Sprawą zajęła się policja i prokuratura. Powiatowy Inspektorat Weterynarii w Legnicy pilnuje, by ocalałe kury dostawały wodę i pokarm.
Barbara Małecka-Salwach, powiatowy lekarz weterynarii z Legnicy, mówi, że z głodu padło ok. 1,6 tys. ptaków. Według Bartosza Zająca z Otwartych Klatek mogło ich być nawet 3 tysiące. Jego stowarzyszenie dowiedziało się o sprawie w środę 6 marca wieczorem.
- Jak zwykle w takich przypadkach dostaliśmy anonimowe zawiadomienie – opowiada Bartosz Zając. -W czwartek 7 marca rano pojawiliśmy się w Lisowicach. To, co zastaliśmy, nie było dla nas zaskoczeniem, bo już jadąc na fermę mieliśmy wstępną informację, że zwierzęta nie są karmione od kilku tygodni, że w kurnikach tuż obok żywych kur znajdują się stosy martwych ptaków i że ta sytuacja trwa od dłuższego czasu. Dowiedzieliśmy się też, że na terenie fermy było pięć kurników, ale jeden spłonął w grudniu razem z kurami w środku. Sądząc po tym, ile zwierząt przebywa w pozostałych budynkach, w tamtym pożarze mogło zginąć co najmniej 8 tysięcy kur.
Wraz z aktywistami Otwartych Klatek na fermie pojawili się pracownicy Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Legnicy, którzy przeprowadzili kontrolę.
- Podczas naszej wizyty aktywne były cztery kurniki. W najgorszym stanie były dwa, w których znajdowały się owe stosy padłych z głodu ptaków. Widok wskazywał na długotrwałe zaniedbania – relacjonuje Bartosz Zając. – Jeden z pracowników poinformował nas, że właściciel zalecił tzw. przepierzanie.
To radykalna i zarazem nielegalna forma odświeżania stada. Aby móc eksploatować nioski dłużej niż przez 12-13 miesięcy, niektórzy hodowcy przez kilka tygodni trzymają je w całkowitej ciemności i o głodzie. Silny stres powoduje, że kury w takich warunkach tracą pióra. Kiedy już je odbudują, wydłuża im się dzień świetlny do 14-16 godzin na dobę, dzięki czemu znowu zaczynają nieść jaja.
- Podejrzewamy, ze mogło chodzić o taką sytuację, choć jednocześnie nie wykluczamy wersji podanej przez właściciela, że zabrakło mu pieniędzy na karmę. Jak było, wyjaśnią pewnie policja z prokuraturą – opowiada Bartosz Zając. – Rozmawialiśmy z pracownikami. To oni mieli informację, że obcięcie racji paszy było związane z przepierzeniem. Gdy ptaki zaczęły padać, powiadamiali hodowcę, że sytuacja jest tragiczna. Tylko w jednym kurniku w ciągu 3 dni padło 400 zwierząt. Początkowo martwe sztuki były wykładane na zewnątrz w śmietnikach, na przyczepach, etc. Gdy zaczęło brakować miejsca, zagłodzonych na śmierć kur nawet nie wynoszono już z kurników. Gdy pojawiliśmy się tam z kontrolą Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej w budynkach zastaliśmy piramidy padłych zwierząt. Po czterysta i więcej zwierząt na jednej.
Zdaniem aktywistów Otwartych Klatek, nawet jeśli prawdą jest, że hodowcy z Lisowic zabrakło pieniędzy na paszę, to istniał szereg alternatyw, by uratować te zwierzęta. W najgorszym razie mógł wysłać je do ubojni, by nie narażać kur na męczarnię śmierci głodowej.
- Pracownicy fermy byli zbywani. Jeden z nich pokazał nam pismo z początku marca, które zostało przedstawione hodowcy, weterynarzowi i opiekunom poszczególnych kurników. Napisano w nim wprost, że stado znajduje się w stanie krytycznym, agonalnym, i nie tylko ze względów ekonomiczny, ale też etycznych należy podjąć natychmiastowe działania, aby tę sytuację rozwiązać. Nie było reakcji – mówi Bartosz Zając.
Według Barbary Małeckiej-Salwach, powiatowego lekarz weterynarii z Legnicy, kury z Lisowic nie otrzymywały paszy przez 2-3 dni. Bartosz Zając mówi, że ten okres musiał być znacznie dłuższy, bo już 2 marca – na 5 dni przed kontrolą – pracownicy na piśmie alarmowali właściciela fermy, że stado jest w krytycznej sytuacji.
7 stycznia na fermie wciąż było ok. 30 tysięcy kur, w różnym stanie, część sinych, osłabionych dogorywających. W niedzielę 10 marca, trzy dni po kontroli Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej oraz Otwartych Klatek, jeden z czterech kurników stanął w ogniu.
- Pożar wybuchł w nocy, o godz. 0.44 – mówi st. kpt. mgr inż. Marcin Swenderski, oficer prasowy Państwowej Straży Pożarnej w Legnicy. – Spaleniu uległo wnętrze do hodowli kur. Dym udusił około 5 tysięcy sztuk drobiu. Jako przypuszczalną przyczynę pożaru uznaliśmy zwarcie instalacji elektrycznej, ale o faktycznej przyczynie może się opowiedzieć tylko biegły z zakresu pożarnictwa. Szacowane straty: 200 tys. zł.
Barbara Malecka-Salwach: – Zwierzęta, które przeżyły, otrzymują paszę i wodę. Co dwa dni zaglądamy na fermę, by sprawdzić, czy nie dzieje się nic złego.
PIW powiadomiła policję i prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Do sprawy będziemy wracać.
Stowarzyszenie Otwarte Klatki to międzynarodowa organizacja, której celem jest redukowanie cierpienia zwierząt hodowlanych. Stowarzyszenie nakłania hodowców do wprowadzenia polityk poprawiających dobrostan zwierząt, prowadzeni śledztwa na fermach przemysłowych, organizuje kampanie medialne na rzecz zwierząt oraz promuje dietę roślinną.
FOT. STOWARZYSZENIE OTWARTE KLATKI