Pierwszą myślą po obejrzeniu filmowej wersji monodramu Pawła Palcata “Maraton/ Tren” był zawód. A przecież już wcześniej instynktownie czułem, że to nie może się udać. Zwiódł mnie kostium Supermana, który aktor zakłada na ten spektakl? Chciałem uwierzyć w superbohaterskie moce Palcata, bo dobrze pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi na premierze jego przedstawienia w 2017 roku.
“Maraton/ Tren” odwołuje się do uniwersalnych traum: do szokującego zetknięcia ze śmiercią bliskich osób albo przynajmniej do strachu przed ich śmiercią. Siła spektaklu, którego premierę kilka lat temu oglądałem w Teatrze Modrzejewskiej, brała się ze wspólnoty tego doświadczenia i z intymnej relacji, jaka nawiązywała się pomiędzy aktorem a widzami w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni Sceny na Strychu. To była pochodna rozmowy, w jaką Paweł Palcat umiejętnie wciągał publiczność. Używam słowa “rozmowa”, choć zdaję sobie sprawę, że jest to raczej podzielona na kilka etapów gra. Dziwna gra, bo abyśmy poczuli satysfakcję, Paweł Palcat musi z nami wygrać – i musi to być zwycięstwo uczciwe, bez podkładania pionków, bez taniego sentymentalizmu. “Maraton/ Tren” zasadzał się więc nie tylko na intymności, szczerości, ale też na interaktywności między aktorem a widzem.
Szkopuł z filmową wersją tego przedstawienia polega na tym, że ani intymność, ani interaktywność nie są możliwe. W moim przypadku Paweł Palcat miał silną konkurencję ze strony kotów, które w trakcie transmisji domagały się uwagi, Ale nawet gdyby ich nie było a ja siedziałbym w zamkniętym, izolowanym akustycznie pomieszczeniu sam na sam z komputerem to powtórzenie intymnej atmosfery spotkania na teatralnym strychu nie wchodziło w grę. Pozostało mi z zazdrością przyglądać się reakcjom Sylwii Dygas-Pytki, Joanny Kiełkowicz i Radosławy Janowskiej-Lascar, które podczas realizacji nagrania wystąpiły w roli widowni. Osobiste przeżywanie “Maratonu/ Trenu” zastąpił wojeryzm. Nawet talent Pawła Palcata, jego superbohaterskie moce, nie mogły temu zaradzić. Jego energia odbijała się od szklanego ekranu jak od tarczy.
Przeszkadzały mi ruchy kamery, zmiany ujęć, planów, perspektyw, montaż i efekty wideo. Rozpraszały. Uświadamiały obecność pośrednika, kogoś trzeciego pomiędzy aktorem a widzem, intruza niweczącego sens tego spotkania. Budziły też podejrzenia o filtrowanie emocji, które poginęły nie wiadomo gdzie albo docierały do mnie inaczej. Inne. Poodmieniane. Podmienione. Wzruszałem się dostrzegłszy, że Radosława Janowska-Lascar ukradkiem ociera łzy. Ściskało mnie w gardle, gdy patrzyłem jak Joanna Kiełkowicz podchodzi do Pawła Palcata, aby go przytulić. Ale nie było, jak wtedy na strychu, gdy dwa magnetofony przekrzykiwały się w mojej głowie: “Mama umarła”, “Nie! Nie! Nie! Nie!”. Po zakończeniu transmisji długo zastanawiałem się, co tak naprawdę widziałem. Oglądałem poruszający spektakl czy oglądałem, jak inni ludzie oglądają poruszający spektakl?
Piotr Kanikowski
FOT. KAROL BUDREWICZ