Na 41. Warszawskiech Spotkaniach Teatralnych Teatr Modrzejewskiej pokazał spektakl “Fanny i Aleksander” w reżyserii Łukasza Kosa. To przedstawienie organicznie wrośnięte w Legnicę i budynek teatru, więc przeniesienie go w inną przestrzeń było niemożliwe. Połowa sensów i czarów poumykałaby od razu. Zdecydowano się na pokaz online. Niestety, niestaranna realizacja wideo psuła przyjemność obcowania z tym wybitnym dziełem.
- W Legnicy zespół teatralny, rodzina teatralna, teatr to ma specjalne znaczenie. Dla mnie to unikalne miejsce, unikalny zespół ludzi. Nie mógłbym tego nigdzie indziej zrobić – mówił Łukasz Kos w wyemitowanej po spektaklu rozmowie.
Prowadzący ją Wojciech Majcherek dociskał reżysera: – Ale w różnych miejscach pracowałeś. Nigdy nie poczułeś takiej rodziny teatralnej?
- Nie, jasne, były… Tylko nie takie – wyjaśniał Łukasz Kos. Obrócił się w stronę siedzącego za jego plecami zespołu Teatru Modrzejewskiej. – Nie wiem, ile tutaj jesteście ze sobą, ale ponad dwadzieścia lat część ludzi. To jest życie, wspólne życie, droga. Tego się nie da wyreżyserować.
I dalej mówił bardzo osobiście o jednej z najpiękniejszych scen “Fanny i Aleksandra”, gdy Ekdahlowie, ich przyjaciele, służba w Boże Narodzenie siadają do stołu. Pojawia się w niej również Łukasz Kos, grający w tym spektaklu Żyda Isaka Jacobi – przyjaciela Heleny Ekdahl. – Rzadko się zdarza takie coś w teatrze, ale kiedy ja siadam przy tym wigilijnym stole, widzę że wszyscy dookoła nas siadają, i nagle patrzę, że siedzę z tymi ludźmi, i jestem taki szczęśliwy. Tu się jakieś marzenie spełnia. Boże, jacy wspaniali ludzie!
Legnicka adaptacja “Fanny i Aleksandra” Ingmara Bergmana ma kilka warstw. W tej najgłębszej, intymnej, która mnie najbardziej poruszyła, jest symboliczną opowieścią o Legnicy, o Teatrze Modrzejewskiej, o jego aktorskiej rodzinie. O miłości do sztuki, która łączy ludzi w takie organizmy. Także o wrażliwości i wyobraźni, bez których nie ma po co zajmować miejsca ani na scenie, ani na widowni.
Gdy w Teatrze Modrzejewskiej grają “Fanny i Aleksandra”, publiczność siedzi w drugim kręgu wokół wigilijnego stołu Ekdahlów, bardzo blisko, o dwa, trzy metry od aktorów. Łatwo jest jej wtedy zrozumieć wzruszenie, o którym Łukasz Kosz mówił na spotkaniu z Majcherkiem. Ale streaming na 41. Warszawskie Spotkania Teatralne rodził ryzyko, że ta intymna atmosfera odparuje jak woda z sosu, zostawiając wyłącznie zawiesisty i ciężki tekst Bergmana doprawiony smacznie sztuką aktorską i muzyką Dominika Strycharskiego.
Irytowała mnie niestaranność realizacji wideo, jaką zaprezentowano publiczności 41. Warszawskich Spotkań Teatralnych. Kamera gubiła co rusz ostrość, zbyt często błąkała się po przestrzeni zanim trafiła na właściwy kadr, bezradnie ślepła w ciemności albo wpadała na reflektory. Do tego prezentowała dramatycznie spłaszczoną paletę barw, choć zwłaszcza sceny w domu Ekdahlów zapamiętałem z premiery jako skrzące się od kolorów. W niektórych sytuacjach brud, szorstkość, był uzasadniony lub potrzebny, ale kiedy indziej wyglądał na zwykłą fuszerkę. Część tych niedoskonałości dałoby się być może usunąć przy montażu i komputerowej obróbce nagrania, gdyby był na to czas i gdyby dysponowano większą ilością materiału. Obiektywnie jednak trzeba przyznać, że Kamil Walesiak, który odpowiadał za warstwę wideo, miał piekielnie trudne zadanie wymagające dokładnego planu, trzygodzinnej koncentracji, perfekcyjnego przemieszczania się po scenie i błyskawicznego reagowania na meandry akcji.*
Ogromne wrażenie robią aktorzy i jako zespół, i jako jednostki. Znów zachwyciłem się tym, jak Ewa Galusińska gra starzejącą się aktorkę i kokietkę Helenę Ekdahl. To rola obmyślona z wielką finezją, dystansem i poczuciem humoru. Z trójki dorosłych aktorów grających dzieci najmocniej zapada w pamięć znakomity Robert Gulaczyk (Aleksander). Bardzo podobała mi się Magda Biegańska jako Emilia Ekdahl – rozczarowana aktorstwem, zapadająca się w rozpaczliwy stupor ofiara własnej naiwności. W scenie w sali kominkowej arcyciekawą parę tworzą Paweł Wolak i Bogdan Grzeszczak jako bracia Ekdahlowie: jowialny, bezpośredni Gustav Adolf i zestresowany, ostrożny Carl. Trzeba docenić Pawła Palcata, który z czystego lodu lepi postać biskupa Edvarda Vergérusa. Partnerują im świetni Małgorzata Urbańska, Katarzyna Dworak, Małgorzata Patryn, Zuza Motorniuk, Magda Skiba, Aleksandra Listwan, Mateusz Krzyk… Szalonym pomysłem było zaangażowanie do spektaklu trójki dzieci i dwóch psów (w tym jednego obsadzonego karkołomnie w roli kota). To żywioł, który mógł rozsadzić ten projekt, a stało się inaczej: ich energia, urok, bezpretensjonalność udziela się i aktorom, i widzom. Dom Ekdahlów staje się dzięki temu bliski, swojski. A i dom biskupa, karmiącego psa-kota ciasteczkami dla zwierząt nabiera upiornej odmiany ciepła.
Teatr totalny. Wielkie, ambitne trzygodzinne widowisko, które powinno być legnickim towarem eksportowym, ale z zastrzeżeniem, że lepiej je obejrzeć na miejscu, “na żywo”, niż przez łącza.
Krytyk teatralny Wiesław Kowalski na portalu TeatrDlaWszystkich jak co roku wylicza, co na nim zrobiło największe wrażenie na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Według niego legnicki “Fanny i Aleksander” był – obok “Boksera” (Thalia Theater w Hamburgu) i “I tak mi nikt nie uwierzy” (Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie) – najlepszym spektaklem przeglądu, a Łukasz Kos – obok Franciszka Szumińskiego, Eweliny Marciniak, Jędrzeja Piaskowskiego – najlepszym reżyserem. Zespół Teatru Modrzejewskiej był najlepszym zespołem aktorskim przeglądu. Legnica miałaby też nagrodę za najlepszą kreację zespołową całego teatru. Dominik Strycharski został wymieniony jako kompozytor najlepszej muzyki. Hubert Sulima, któy prowadził konsultacje dramaturgiczne przy tekście Bergmana, został pochwalony za najlepszą adaptację sceniczną.
*Post scriptum Niesłusznie, jak się okazuje, przypisałem winę za niestaranną realizację telewizyjną “Fanny i Aleksandra” Kamilowi Walesiakowi. Kamil Walesiak odpowiada za wartwę wideo spektaklu teatralnego. Filmuje to, co w czasie rzeczywistym jest transmitowane z jego kamery na zawieszony nad sceną ekran. Ale realizacja telewizyjna miała innych autorów. I choć w montażu wykorzystano jakąś część ujęć z jego kamery, postąpiłem niesprawiedliwie obwiniając go za pracę innych operatorów, montaż, korekcję barw itd, czyli to wszystko, co mi się podczas piątkowego seansu nie podobało. Przepraszam zarówno Kamila Walesiaka, jak i Czytelników, których wprowadziłem w błąd.
Piotr Kanikowski
FOT. SCREEN ZE SPEKTAKLU “FANNY I ALEKSANDER”