Magda Skiba wyreżyserowała w Teatrze Modrzejewskiej dramat Athola Fugarda “Dzień dobry i do widzenia”. Przy wykorzystywaniu bardzo skromnych środków – dwoje (znakomitych) aktorów, oszczędna scenografia, minimalistyczne efekty dźwiękowe, proste światło – powstał jeden z najbardziej przejmujących spektakli w legnickim repertuarze.
Sztuka opowiada o dziewczynie, powracającej do traumatycznego domu po 12 latach nieobecności, i strzępach bliskości, jakie wciąż łączą ją z bratem. On nie zdołał się wyrwać apodyktycznym rodzicom, zrezygnował z marzeń, utknął w pułapce społecznych norm, które każą dzieciom szanować ojca i wymuszają poświęcenie dla kalek. Dla niej, córki marnotrawnej, ucieczka też zamieniła się w pułapkę: tułanie się po pokojach hotelowych, tymczasowość, niezdolność do zbudowania trwałego związku i zapuszczenia korzeni. Diametralnie różni, są zarazem jednakowo samotni i nieszczęśliwi. Podczas godzinnego spotkania – gdzieś między “dzień dobry” a “do widzenia” – oboje uświadamiają sobie klęskę. I brak nadziei.
To wiwsekcja na rodzinie. Duszna psychodrama. Zakwestionowawszy zarówno tradycyjny system wartości, jak i sens buntu, Fugard pozostawia widza z rozbebeszoną aksjologią, z poczuciem bezradności, absurdu życia, bez szans na odmianę losu, wyrwanie się z zaklętego kręgu przeznaczenia. Widziałem jak publiczność rozpaczliwie szukała w tej mrocznej opowieści światła, jakichkolwiek jaśniejszych akcentów, wykorzystywała każdą okazję aby się zaśmiać, zdystansować, uciec z ciemnego tunelu, z którego – jak się okazuje w finale – nie ma ucieczki.
Gabriela Fabian i Mariusz Sikorski stworzyli na scenie fantastyczny duet. Powietrze między nimi aż wibruje od emocji. Ona, nie tracąc ani na moment wiarygodności, błyskawicznie przechodzi od wściekłości do czułości, od nadziei do rozpaczy, od nienawiści do współczucia. W jego kreacji przejmuje subtelność, delikatność, szlachetna czystość. Oboje grają na najwyższym poziomie.
Także dosłownie, bo scena, nowa, znajduje się na strychu Teatru Modrzejewskiej. To wymarzona przestrzeń na takie kameralne przedstawienia. Widz jest blisko, czasem dosłownie o metr, dwa od aktorów, co wzmacnia wrażenie intymności. Gdzieś z zewnątrz dobiegają go głosy bawiących się na placu dzieci, przejeżdżających pociągów, włączonego radia – fantastycznie wymyślona ścieżka dźwiękowa tego dwuosobowego misterium. Całość pięknie ze sobą współbrzmi. Powstał skromny wielki spektakl stawiający bardzo ważne pytania. Nie daje na nie gotowych odpowiedzi – ale to tylko walor.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI