Kończy się proces byłego burmistrza Polkowic, jego podwładnego oraz lokalnych przedsiębiorców oskarżonych o korupcję. Dziś sąd posłuchał mów końcowych obrońców. Sędzia Bartłomiej Treter zamierza jeszcze na jednej rozprawie udzielić głosu oskarżonym i najpóźniej do 13 maja ogłosić wyrok. Prokurator żąda dla Emiliana Stańczyszyna pięciu lat więzienia.
Wrocławska Prokuratura Okręgowa postawiła Emilianowi Stańczyszynowi kilkanaście zarzutów o charakterze korupcyjnych. Według niej, w latach 1995 -2003, gdy był burmistrzem Polkowic, żądał łapówek i przyjmował od lokalnych przedsiębiorców pieniądze za korzystne dla nich rozstrzygnięcia przetargów na gminne inwestycje. Rolę posłańca, który w imieniu burmistrza składał korupcyjne żądania i pośredniczył w przekazywaniu pieniędzy pryncypałowi, miał pełnić Wacław K., ówczesny prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Miejskiej w Polkowicach.
To złożone na początku śledztwa zeznania Wacława K., pozwoliły prokuraturze oskarżyć Stańczyszyna. K. bowiem przyznał się do brania pieniędzy, ale – jak twierdzi – nic z tego nie miał, cała gotówka od razu szła do kieszeni burmistrza. Poza słowami eksprezesa żadnych dowodów na skorumpowanie Stańczyszyna nie znaleziono. Dlatego dzisiaj obaj oskarżeni stoją po dwóch różnych stronach barykady.
Nic dziwnego, że dzisiejsza rozprawa zamieniła się w starcie obrońców. Po jednej stronie ringu można było obserwować eleganckie, spokojne gardy mecenasów Piotra Rojka i Jacka Giezeka, obrońców byłego burmistrza Polkowic. Obaj walczą o całkowite uniewinnienie Emiliana Stańczyszyna. Po drugiej stronie ringu odważnie podbijał emocje mecenas Artur Łata, adwokat Wacława K. – w pewnym sensie sprzymierzony z prokuratorem, tzn. obarczający odpowiedzialnością za korupcję burmistrza i wnioskujący, by sąd potraktował jego klienta z łagodnością o którą prosi oskarżyciel publiczny (2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu).
Mecenas Jacek Giezek zwracał uwagę, że w procesie karnym niezwykle rzadko zdarza się, by oskarżony uczestniczył w gromadzeniu materiału dowodowego tak aktywnie jak robił to Stańczyszyn. Eksburmistrz od samego początku obszernie odnosił się do najdrobniejszych dowodów, a składane przez niego wyjaśnienia – od pierwszego w odległym o kilka lat postępowaniu przygotowawczym do ostatniego sprzed dwóch tygodni – w żadnym punkcie nie są ze sobą sprzeczne. To rzecz niebywała, zwłaszcza w kontekście często zmienianych podczas tej sprawy wyjaśnień pozostałych współoskarżonych i zeznań świadków. Główny świadek oskarżenia – oskarżony Wacław K. – złożył wyjaśnienia tylko w postępowaniu przygotowawczym, a w sądzie milczy. Nie odmawiając mu prawa do takiej taktyki, mecenas Giezek zasugerował, że to milczenie o czymś świadczy.
- Oprócz słów Wacława K., nie ma żadnych dowodów, że przekazywał on pieniądze Emilianowi Stańczyszynowi. Wacław K. był zainteresowany złożeniem wyjaśnień o takiej treści, jakie złożył, bo one, choć samooskarżające, były dla niego dalece korzystne – przekonywał Jacek Giezek. – Sprowadza się do roli posłańca, wyjątkowo niewiarygodnej, bo liczy, że w ten sposób uniknie kary o charakterze ekonomicznym, która byłaby dla niego najbardziej dolegliwa.
- Wacłąw K. jest niewiarygodny. Zrzucając odpowiedzialność na Emiliana Stańczyszyna umniejsza swoją winę – wtórował koledze mecenas Piotr Rojek. Kończąc długie wystąpienie, w którym punkt po punkcie wyliczał swoje zastrzeżenia co do zgromadzonego materiału dowodowego, odwołał się do emocji. – Przed wydaniem wyroku, trzeba sobie odpowiedzieć, kim był i jest Emilian Stańczyszyn. Czy zasługuje, by zostać oskarżonym i skazanym? Czy jego dotychczasowe postępowanie zasługuje, żeby został napiętnowany, jako osoba, która nie szanuje prawa?
Od silnych emocji kipiało też wystąpienie mecenasa Artura Łaty, który w sądzie reprezentował Wacława K. Zabierał głos na koniec, jako ostatni z obrońców. Jego zadanie polegało na przekonaniu sądu, że oskarżenia eksprezesa pod adresem Stańczyszyna to nie efekt chłodnej kalkulacji, ale głos sumienia ciężko chorego człowieka, który stojąc nad grobem chce uporządkować ziemskie sprawy.
Mecenas Artur Łata zaczął od wydrwienia tez swoich przedmówców.
- Wynikałoby z nich, że Wacław K. jest genialnym manipulatorem, świetnym prawnikiem i na domiar wszystkiego jasnowidzem, bo w momencie składania wyjaśnień potrafił przewidzieć, jaka będzie dzisiaj jego sytuacja procesowa – mówił Artur Łata. – A przecież to nie jedynie postawa mojego klienta wpłynęła na to, w jakim miejscu sali sądowej przyszło usiąść panu Stańczyszynowi.
Na ławie oskarżonych, oprócz byłego burmistrza i Wacława K., zasiadają przedsiębiorcy Franciszek G, Marek J., Waldemar F. oraz Janusz L. Odpowiadają za to, że za pośrednictwem eksprezesa PGM przekazywali Stańczyszynowi łapówki w zamian za korzystne dla siebie rozstrzygnięcia w gminnych przetargach.
Sąd Okręgowy w Legnicy raz już Emiliana Stańczyszyna uniewinnił od wszystkich korupcyjnych zarzutów stawianych mu przez wrocławską prokuraturę. W tym samym wyroku – z 24 października 2011 roku – uznał Wacława K. winnym siedmiu czynów o charakterze korupcyjnym, skazując go na 3 i pół roku więzienia oraz przepadek korzyści majątkowej wynikającej z opisanych przestępstw (420 tys zł). Wyroki skazujące zapadły również wobec Franciszka G., Marka J. i Waldemara F., a Janusz I. został uniewinniony. Na skutek apelacji, tamte rozstrzygnięcia zostały jednak uchylone przez Sąd Apelacyjny we Wrocławiu, który skierował sprawę polkowickiej korupcji do dalszego rozpatrzenia. Kończący się proces w Sądzie Okręgowym w Legnicy to właśnie konsekwencja tamtej decyzji.
FOT. PIOTR KANIKOWSKI
Na zdjęciu Emilian Stańczyszyn (od początku procesu twierdzi, że jest niewinny i godzi się na ujawnienie wizerunku) oraz mecenas Jacek Giezek, który razem z Piotrem Rojkiem reprezentuje burmistrza w sądzie.