W Zespole Szkół Integracyjnych w Legnicy nie powstanie klasa licealna dla dzieci z orzeczoną niepełnosprawnością. Dyrektor Sławomir Mateja podjął taką decyzję, bo zgłosiło się do niej tylko 6 uczniów. Ich rodzice nie wyobrażają sobie posłania dzieci do innej szkoły. Szukają pomocy w ratuszu. Sprawa okazała się drażliwa do tego stopnia, że prezydent wyszedł z sesji, zwymyślawszy wprzódy radnych od przekup na targu i demagogów.
Artur Waluk ma niepełnosprawnego syna, który w tym roku skończył gimnazjum w Zespole Szkół Integracyjnych i chciałby kontynuować tu naukę. W takiej samej sytuacji jest jeszcze pięcioro rodziców. Ich dzieci wybrały liceum w ZSI, bo inne szkoły średnie nie są tak dobrze przystosowane do pracy z uczniami na wózkach, niedosłyszącymi, z różnego rodzaju chorobami i deficytami. Tylko tutaj są windy dla niepełnosprawnych, świetnie wyposażone sale z odpowiednio szerokimi drzwiami, fachowa kadra, rehabilitanci a nawet nauczyciele posługujący się językiem migowym.
Artur Waluk przyszedł na sesję Rady Miejskiej w Legnicy zawalczyć o klasę dla tych dzieci. – Tylko od władz miasta zależy, czy zostanie utworzona – uważa.
To jednak nie do końca tak. Tego rodzaju decyzje leżą wyłącznie w kompetencji dyrekcji szkoły. Dyrektor Sławomir Mateja twierdzi, że chciałby zatrzymać tych uczniów w Zespole Szkół Integracyjnych, ale musi respektować przepisy oświatowe. A według nich w klasach integracyjnych powinno być co najmniej 15 dzieci. Przy czym słowo “powinno” znaczy w istocie “musi”, o czym nie raz przypominali dyrektorowi wizytatorzy z Dolnośląskiego Kuratorium Oświaty. Mateja przyznaje, że w przeszłości zdarzało mu się świadomie łamać przepisy i tworzyć klasy dla 12, 13 czy 14 uczniów. Deficyt był na tyle niewielki, że mając poparcie ratusza mógł dla dobra uczniów pozwolić sobie na podobną niesubordynację. Liczył, że w trakcie roku szkolnego do ZSI wrócą jej absolwenci z innych szkół i wszystko się wyrówna.
- Z tym łamaniem prawa jest jak z przekraczaniem dozwolonej prędkości – tłumaczył Sławomir Mateja. – Kierowcy, który przy ograniczeniu do 50 kilometrów na godzinę jedzie o 5 kilometrów za szybko, policja nie wręczy mandatu. Ale jak ktoś w tym miejscu ma na liczniku setkę, to straci prawo jazdy.
Tegoroczny nabór – najmizerniejszy od lat – nie daje dyrektorowi szans na żadne manewry. Z sześciorga kandydatów do liceum, dwoje ma indywidualny tok nauczania, co oznacza, że do klasy fizycznie uczęszczałaby tylko czwórka dzieci. A gdyby wszystkie naraz zachorowały – jak zdarza się w sezonie grypowym – nauczyciel zostałby sam, bez możliwości realizowania podstawy programowej, do czego jest zobowiązany.
- Mam dla pana dyrektora dobrą wiadomość – zakomunikował podczas sesji radny Maciej Kupaj z Platformy Obywatelskiej. – Zadzwoniłem do Ministerstwa Edukacji Narodowej z prośbą o interpretację przepisów. Powiedziano mi, że w klasie powinno być 15 uczniów, ale nie musi. Zatem nie złamie pan prawa, jak utworzy taką klasę.
Dyrektor Mateja był jednak nieufny: – Nie wiem, z kim pan rozmawiał. Ludzie mogą wyrażać różne stanowiska, ale ich opinii nie wolno traktować jako wykładni prawa.
- A gdybyśmy uzyskali z Ministerstwa Edukacji Narodowej oficjalną, kompetentną interpretację przepisów, to utworzy pan tę klasę? – dociekał Kupaj.
Nie uzyskał odpowiedzi, bo Tadeusz Krzakowski uznał jego pytanie za niedopuszczalne.
- To próba wymuszenia działań na dyrektorze – oburzył się prezydent. – Szantaż. Gwałt. Rada nie ma kompetencji, by decydować w tej sprawie. Nie jest pan, panie Kupaj, na jarmarku i nie będzie tu kupczył jak przekupka.
- Jestem zażenowany poziomem tej dyskusji – próbował bronić młodszego kolegi radny Jarosław Rabczenko. – Moje dzieci są zdrowe. Nigdy nie doświadczyłem i mam nadzieję że nie doświadczę tego, przez co przechodzą rodzice, którzy przyszli dziś prosić nas o wsparcie. Powinniśmy dołożyć wszelkich starań, żeby im pomóc. Maciej Kupaj nikogo nie szantażował. Zaproponował tylko, żeby dogłębnie sprawdzić ścieżki pozwalające rozwiązać problem w sposób, który usatysfakcjonuje rodziców.
Prezydent usłyszał w tych słowach przyganę urzędniczej bezduszności. Zareagował bardzo emocjonalnie: – Nie jesteśmy bezduszni. W odróżnieniu od pana ja mam w rodzinie osobę niepełnosprawną. Pracując w szkole, na własnych rękach nosiłem dzieci w wózkach, gdy trzeba było to robić. Nie godzę się na takie stawianie sprawy. Panowie uprawiacie czystą demagogię. Jesteście bezwzględni. Imputujecie rzeczy, które nie mają miejsca.
Gdy radny Wojciech Cichoń zapewniał, że żadne z sześciorga dzieci nie zostanie bez pomocy, prezydent Tadeusz Krzakowski zebrał swoje dokumenty, wstał i ostentacyjnie wyszedł z sali obrad.
Jarosław Rabczenko: – Dobrze, że sesje są nagrywane i protokołowane. Będzie można sprawdzić, kto kogo atakował. Z naszej strony nie było ataku, tylko propozycja, by sprawdzić wszelkie dostępne ścieżki załatwienia sprawy.
Ewa Szymańska (PiS): Prezydent powinien być grzeczniejszy. Przy czym słowo “powinien” znaczy to samo, co w rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej.
Bez nerwów, na spokojnie, z dużą klasą do problemu podeszła odpowiedzialna za oświatę wiceprezydent Dorota Purgal. Wykazała, że faktycznie, ani dyrekcji szkoły, ani magistratowi, nie można zarzucać bezduszności. Cała szóstka uczniów została objęta pomocą. Z dwojgiem, które ma nauczanie indywidualne, sprawa jest już w zasadzie załatwiona, choć o problemie ratusz dowiedział się dopiero pod koniec ubiegłego tygodnia. Syn Artura Waluka będzie formalnie uczniem 7. Liceum Ogólnokształcącego, ale na wszystkie lekcje i rehabilitację będzie dowożony busem do Zespołu Szkół Integracyjnych. Druga dziewczyna poruszająca się na wózku inwalidzkim będzie miała zorganizowane nauczanie indywidualne w domu. Chłopiec z Domu Dziecka – fizycznie sprawny, z inną dysfunkcją – znalazł miejsce z internatem w szkole poza Legnicą.
- Zostały trzy osoby. Też nie zostawimy ich bez pomocy – obiecuje Dorota Purgal.
- Udzielimy wszelkiego wsparcia edukacyjno-terpeutycznego szkołom, do których trafią nasi absolwenci – wtóruje jej Sławomir Mateja.