Dobiega końca najdłuższa kampania wyborcza w dziejach Legnicy. Zaczęła się jeszcze zanim oficjalnie ogłoszono datę wyborów samorządowych, choć trudno jednoznacznie stwierdzić kiedy dokładnie. Może było to wtedy, gdy prezydent Tadeusz Krzakowski wyjął z biurka cukierkowy projekt parku wodego przy ul. Stromej, a może wtedy, gdy Jarosław Rabczenko z kolegami poczuli potrzebę ogłoszenia wszem i wobec dumy ze swego miasta.
Deszcz oraz wiatr pomógł ulicom oczyścić się z wyborczych plakatów i od razu publiczna przestrzeń zrobiła się nieco mniej napastliwa niż kilkanaście dni temu. Aż zdumiał mnie przypływ ulgi. Mam wrażenie, że wszyscy – łącznie z kandydatami do urzędu prezydenta, zastygłymi w śmiertelnym zwarciu – czujemy już znużenie. Chciałoby się upuścić powietrze z tego pompowanego miesiącami balonu, dotrwać do wyborczej niedzieli, zrobić swoje, przyjąć do wiadomości wyniki podane przez PKW i wrócić do normalnego życia.
Niezależnie od tego, jakie będą wyniki głosowania, nie sposób nie docenić wysiłku, który w tę kampanię wkłada Jarosław Rabczenko. Inne strategie przyjęte przez kandydatów na prezydenta Legnicy sprawiają, że ich pojedynek przypomina mi biblijne starcie Dawida z Goliatem. Oto naprzeciwko dojrzałego samorządowca z doświadczeniem i sukcesami, okrzepłego w roli włodarza miasta, pewnego swej potęgi i elektoratu, staje bezczelny młokos, przekonany, że jest od niego lepszy. Pomysłowy i pełen energii, przejmuje inicjatywę, walczy o niezdecydowanych wyborców i wciąż na przekór doświadczeniu z poprzednich wyborów – także osobistemu – wierzy, że z Goliatem można wygrać.
W księdze Samuela zapisano, że za Dawidem stał Bóg Izraela. W demokratycznych systemach podobną moc mają ręce wrzucające głosy do wyborczej urny. Ten bóg Rabczence nie sprzyja. Rozkład głosów w pierwszej turze nie daje mu wielkich szans na wygraną w dogrywce. Niezbadane są jednak wyroki…
Piotr Kanikowski