OSOBUS
Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  wiadomości  >  Current Article

Krzakowski: Legniczanie mnie inspirują

Przez   /   05/11/2014  /   No Comments

- Dajemy sobie radę w każdych okolicznościach– mówi Tadeusz Krzakowski. Z zabiegającym o reelekcję prezydentem Legnicy rozmawia Piotr Kanikowski.

Podejrzewam, że rządzącej Dolnym Śląskiem Platformie Obywatelskiej potrzebny jest silny prezydent Szełemiej w Wałbrzychu, ale silny prezydent Krzakowski w Legnicy już niekoniecznie. Czy PO rzucała Panu kłody pod nogi w tej kadencji?

System polityczny w Polsce uległ niekorzystnym zmianom. Partie zapomniały, że mają służyć całej społeczności, a nie tylko swoim zwolennikom czy członkom, z czym niewątpliwie mamy do czynienia na Dolnym Śląsku. Ich siła oddziaływania wzrosła, gdy pojawiły się środki unijne, a olbrzymie władztwo w zakresie dzielenia tych funduszy dostały sejmiki wojewódzkie. W dolnośląskim sejmiku odbywała się olbrzymia gra polityczna, która niewątpliwie ma wpływ na funkcjonowanie regionu. My w Legnicy nie załamujemy z tego powodu rąk. Wręcz przeciwnie. To nas jeszcze mocniej mobilizuje do działań, bo dobre projekty powinny być przyjmowane do realizacji, bez względu na to, kto jest ich autorem.

W jaki sposób odczuł Pan, że Legnicy nie traktuje się we Wrocławiu na równi, dajmy na to, z Wałbrzychem?

Tak było chociażby ze zrealizowanym w ostatnich miesiącach pomysłem wymiany taboru komunikacji miejskiej. Wniosek – bardzo wysoko oceniony przez ekspertów – trafił na zarząd województwa, złożony w większości z członków koalicji rządzącej na stopniu centralnym, czyli PO i PSL, z jednym przedstawicielem SLD w składzie. I raptem, mimo tego że byliśmy w pierwszej trójce najwyżej punktowanych projektów, ten zarząd przegłosował, że nam się pieniądze nie należą. To jeden z najświeższych przykładów świadczących, że podejmowane we Wrocławiu decyzje mają charakter niekoniecznie merytoryczny.

Autobusy jednak kupiliście…

- Tak. Po odwołaniach, zorganizowaniu dużego protestu, przy wsparciu radnych sejmiku, przewodniczącego komisji rewizyjnej i członka zarządu, dostaliśmy pieniądze. Ale musieliśmy przesunąć przetarg i dokonać zakupu w tym, a nie w tamtym roku, jak zakładały plany. To spowodowało określone perturbacje finansowe, przede wszystkim wzrost ceny autobusów w związku z wejściem w życie nowych norm, które nasze pojazdy musiały spełniać. Z punktu widzenia ekologii może dobrze się stało, choć na tym przykładzie widać, jak bardzo Legnica musi się dobijać o swoje.

To faktycznie paradoks. Wydawałoby się, że we Wrocławiu siedzą ludzie, którym zależy na harmonijnym rozwoju swojego regionu.

- W Legnicy zdajemy sobie sprawę, w jakich politycznych uwarunkowaniach działamy, i nie traktujemy tego jako powodu do utyskiwań. Dlatego tak ważne są obecne wybory do sejmiku. Powinni tam trafić ludzie związani z miastem. Efektywnie pozyskujemy środki unijne i będziemy je nadal pozyskiwać, choćby okoliczności były nie wiem jak niesprzyjające. Najświętszej Marii Panny, Grabskiego, Henryka Pobożnego, Bolesława Chrobrego, Libana, Gniewomierska, Myrka, Bydgoska, autobusy, monitoring to inwestycje zrealizowane z funduszy europejskich. W przyszłym roku skończymy realizować duży projekt budowy zintegrowanego systemu zarządzania ruchem i transportem publicznym, na co uzyskaliśmy w Warszawie blisko 18 milionów złotych dofinansowania z Unii. Dajemy radę.

Uważa Pan, że obwodnica południowo-wschodnia Legnicy też by powstała, gdyby rządziła w niej inna opcja polityczna?

- O wszystkim decydują ludzie i ich stopień poczucia odpowiedzialności za region. Gdyby przed kilku laty nie doszło do zmiany personalnej w sejmiku, to, moim zdaniem, udałoby się kontynuować działania związane z budową obwodnicy południowo-wschodniej. Pan Grzegorz Roman, który zasiadał we wcześniejszym zarządzie województwa, był mocnym orędownikiem tego przedsięwzięcia i w pełni wspierał nasze działania. To doprowadziło do przyznania nam dofinansowania na pierwszy etap obwodnicy południowo-wschodniej, czyli odcinek ulicy Gniewomierskiej do granic miasta. Naturalną konsekwencją tej decyzji powinno być finansowanie kontynuacji tej budowy ze środków Regionalnego Programu Operacyjnego w następnych latach. Twierdzę, że w tej sprawie zabrakło woli politycznej. Jak bowiem można odmówić zasadności tej drogi, gdy stanowi ona kluczowy węzeł komunikacyjny umożliwiający tysiącom ludzi dojazd do Legnickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej czy huty. To jest też teren aktywizacji gospodarczej dla Legnicy i Legnickiego Pola. Droga skróciłaby czas dojazdu służb ratowniczych do szpitala z autostrady. Obwodnica stanowi doskonałe wyprowadzenie ruchu z przebiegającej przez centrum miasta drogi krajowej nr 94. Argumentów za jej budową można przytaczać wiele. Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć: to droga, której przebieg mieści się poza granicami miasta. Stanowi zadanie Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oraz Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego. Mówiąc to, nie zamierzam żalić się na bezradność, wręcz przeciwnie. Jako miasto doskonale dajemy sobie radę. Doświadczenie z ostatnich 12 lat pokazuje, że potrafimy potrzebne środki pozyskiwać i wykorzystywać zgodnie z oczekiwaniami mieszkańców Legnicy. Za tym przemawiają projekty, które zrealizowaliśmy. Chociażby obwodnica zachodnia – tak duże przedsięwzięcie przeprowadziliśmy w czasie, gdy inne dolnośląskie miasta jeszcze nawet nie myślały o swoich obwodnicach.

Mimo wszystko obwodnicy południowo-wschodniej Legnica nie ma…

- Pojawiło się światełko w tunelu. W 2009 roku podpisaliśmy z Generalną Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad we Wrocławiu porozumienie w sprawie podjęcia działań zmierzających do budowy odcinka obwodnicy od ul. Sikorskiego do Gniewomierskiej. Ale władze centralne GDDKiA nie chciały podpisać tego porozumienia. Niemal co miesiąc występowaliśmy z pismami w tej sprawie, kierując je również do parlamentarzystów z naszego miasta i regionu. Nasz upór sprawił, że pod koniec sierpnia bieżącego roku na Komisji Oceny Projektów Infrastrukturalnych przy GDDKiA w Warszawie uznano wreszcie budowę obwodnicy południowo-wschodniej Legnicy za celową. GDDKiA podjęła decyzję o włączeniu tego odcinka do dokumentacji projektowanej przebudowy autostrady A4.

Po tym wszystkim nie sądzi Pan, że rację ma prezydent Raczyński nie godząc się na upartyjnianie samorządów?

Doświadczenie dowodzi, że intencje i głoszone hasła nie są trwałe. Liczą się czyny. Dlatego do tych zapowiedzi odnoszę się z dystansem. Uważam, że wyznacznikiem decyzji dla władz Dolnego Śląska powinno być dobro regionu, a nie dobro partii.

A podziela Pan przekonanie prezydenta Lubina, że dzięki kolei aglomeracyjnej dla Zagłębia Miedziowego region rozkwitnie: spadnie bezrobocie, pojawią się inwestorzy, poszerzy się oferta kulturalna, itp. …

- Całkowicie podzielam ten pogląd. Kolej aglomeracyjna to śmiały wspólny projekt kilku samorządów, który będzie służył Zagłębiu Miedziowemu. Uczestniczymy w nim, poprzez m.in. udział w projekcie „Jedna taryfa, jeden bilet”. Jako jedna z dziewięciu gmin, wspólnie z urzędem marszałkowskim realizujemy ponadto projekt dotyczący zintegrowanego układu połączeń komunikacyjnych miast w Legnicko-Głogowskim Obszarze Funkcjonalnym. Nasze działania w tym zakresie są zaawansowane i zmaterializowane w postaci podpisanych umów i udziału finansowego. Doceniamy wagę kolei aglomeracyjnej dla regionu.

Czy podczas tej kampanii wyborczej wszyscy Pana rywale grają fair?

- To jest walka o urząd prezydenta. Sposób uprawiania przez nich polityki został ukierunkowany na ten cel. Ocenę pozostawiam wyborcom.

A cel uświęca środki?

- W ich przekonaniu być może tak, choć unikałbym jednoznacznej oceny. Na pewno pod względem stylu, ta kampania negatywnie różni się od kampanii wyborczych z poprzednich lat. Może to znak czasu. Ale wcale nie musimy się na to godzić. Ja przekonuję mieszkańców, że nie stać Legnicy na eksperymentowanie ani rozdawnictwo. Miasto to organizm bardzo wrażliwy na zagrożenia dla bezpieczeństwa, spokoju, płynności finansowej, stabilności miejsc pracy i gwarancji rozwoju miasta. Przed nami nowa perspektywa finansowa, do której jesteśmy przygotowani. Mamy konkretne projekty. Mamy gotowe dokumentacje. Tylko czekamy na ogłoszenie konkursów, aby w nich wystartować.

Chce Pan powiedzieć, że Pana kapitałem jest doświadczenie samorządowe, którego rywalom brakuje, więc próbują podlizywać się wyborcom wygadując brednie?

- Wiedza i doświadczenie, odpowiedzialność i przewidywalność są moimi atutami. Z ust rywali wyborcy słyszą krytykę prezydenta, lecz ani słowa o tym, czego dokonaliśmy przez 12 lat, choć przecież szereg inwestycji zmieniło nasze miasto. Trudno się spodziewać, że będą mnie wychwalali za zrobienie Rynku czy obwodnicy zachodniej. Oni nie będą mówić, że wybudowaliśmy 16 kompleksów sportowo-rekreacyjnych i zmodernizowaliśmy obiekty oświatowe. Nie będą mówić, że dbamy o bezpieczeństwo i inwestujemy w monitoring, zakup wozów dla straży pożarnej czy remonty ulic na osiedlach. Nie powiedzą, że Krzakowski i jego współpracownicy wybudowali całą Wrocławską od Wielkiej Niedźwiedzicy przez Czarnieckiego po Kartuską. Że zrobiliśmy też Środkową, Pomorską, Galaktyczną oraz Moniuszki. Że tworzymy ciągle nowe miejsca parkingowe. To nie są dobre informacje dla moich rywali. Dlatego przemilczą również, że remontujemy zabytki takie jak Akademia Rycerska, wieża św. Jadwigi, kamienica Scholza, śledziówki. Nie powiedzą o wsparciu remontu teatru ponadmilionową kwotą ze środków budżetu miasta. Nie powiedzą o rewitalizacji rejonu H. Pobożnego i B. Chrobrego, ani też o wielkich inwestycjach w szkolnictwo zawodowe. Nie wspomną, że doskonale wiemy, jak wiele jest jeszcze do zrobienia. Nie wspomną o miękkich projektach adresowanych do mieszkańców Legnicy, np. takich jak „Szansę mam dzięki wam, ale radzę sobie sam” albo „Uczę się przez całe życie”. Nie zająkną się słowem, jak stosowane przez nas ulgi wspomagały przedsiębiorców. Te tematy w ich kampanii wyborczej się nie pojawiają.

Dla mnie i chyba dla większości wyborców jest zupełnie oczywiste, że istnieje sfera, o której Pańscy polityczni rywale będą taktycznie milczeć. Znacznie ciekawsze wydaje mi się, którą z głoszonych przez nich opinii na swój temat uważa Pan za krzywdzącą i niesprawiedliwą. Może tą, że Legnica słabo sobie radzi z pozyskiwaniem pieniędzy unijnych?

- Fakty wyglądają inaczej. Na złożonych 49 projektów dofinansowanie otrzymało 45.

Pana konkurenci mówią też, że Krzakowski się wypalił, jest celebrytą, nie pracuje tylko koncentruje się na tym, by dobrze wypaść w mediach i dopuścił do upartyjnienia miasta. Co Pan na to?

- Jeżeli dobre wychowanie oraz fakt, że bywając wśród legniczan i z legniczanami potrafię uszanować każdego człowieka jest wadą, to proszę nazywać mnie celebrytą. Jednak w moim przekonaniu to nie przejaw skłonności do celebry, ale wyraz szacunku do mieszkańców Legnicy, bo staram się być prezydentem ich wszystkich. Najbardziej śmieszy mnie zarzut, że jestem upartyjniony. Pewnie wziął się z tego, że od 2002 roku jestem członkiem Sojuszu Lewicy Demokratycznej – swojej pierwszej i dotychczas jedynej w życiu partii. To moje konstytucyjne prawo, więc z niego korzystam, jak każdy obywatel RP.

Tymoteusz Myrda uważa upartyjnienie Legnicy za poważny problem. Pan zdaje się w ogóle go nie dostrzega?

- Potrafię oddzielić polityczne przekonania od pracy zawodowej. Codziennie dowodzę, że legitymacja partyjna jest moją prywatną sprawą. Nie przeszkadza mi w utrzymywaniu dobrych relacji z przedstawicielami innych partii ani w otwartości na dobre pomysły płynące z różnych stron politycznej sceny. Tylko merytoryczne przesłanki mają znaczenie dla moich decyzji.

Pana rywale cały czas odnoszą się do tego, co Pan zrobił lub czego nie zrobił w Legnicy. A jak Pan ocenia ich życiowe dokonania?

- Szanuję moich konkurentów. Wiem o nich tyle, ile podczas kampanii pisze się w gazetach. No, może trochę więcej.

Czy to im odbiera prawo do recenzowania Pana osiągnięć?

- Wręcz przeciwnie, każda ocena niesie dla mnie motywację do lepszej pracy. Patrzę na Legnicę jak na niekończącą się opowieść, w której też mam wyjątkową przyjemność uczestniczyć. Przy czym nigdy nie nastąpi taki moment, kiedy będzie można powiedzieć: gotowe, zrobiłem wszystko. Cały czas będą zmieniać się warunki, technologie, oczekiwania społeczne i nigdy nie zaniknie impuls do zmieniania Legnicy na lepszą. Na szczęście.

Gdy rozmawialiśmy kilka miesięcy temu, twierdził Pan, ze miasta nie stać na fajerwerki. Jak więc traktować objawiony nagle w kampanii wyborczej pomysł budowy parku wodnego?

- Pomysł budowy parku wodnego nie pojawił się w kampanii wyborczej, ale dużo wcześniej. Mamy jasno określone cele związane z rozwojem Legnicy Przedłożona radzie miejskiej na ostatniej sesji i przyjęta do realizacji strategia zawiera wachlarz zadań do wykonania, a wśród tych zadań jest również park wodny pomyślany jako kompleks otwartych basenów. Ta koncepcja narodziła się już kilka lat temu, ale wówczas wciśnięto nam do tego projektu również basen kryty, co znacznie podniosło koszt realizacji tej inwestycji i na długi czas zablokowało jej realizację. Zdecydowaliśmy się wówczas, by zamiast tego zadania, zrobić pływalnię Delfinek. W tej sytuacji kwestia budowy otwartego parku wodnego mogła wrócić. Zakładamy, że taki kompleks będzie efektywnie wykorzystywany dzięki odnawialnym źródłom energii, więc planujemy np. montaż systemu wykorzystującego energię słoneczną do podgrzewania wody. Koszt utrzymania otwartego parku wodnego będzie zdecydowanie niższy, niż klasycznego aquaparku, który rzeczywiście byłby fajerwerkiem.

Kiedy chce zaprosić Pan legniczan na kąpiel?

- To plan na lata 2015-2020 Plus. Będzie to czas na realizację wielu inwestycji. Ich kolejność wyznaczą możliwości finansowe miasta i przyjęte priorytety celów strategicznych, wynikających z oczekiwań mieszkańców potrzeb miasta.

Regularnie spotyka się Pan z legniczanami przy różnych okazjach, rozmawia z nimi, słucha ich. Co Pan wie o swoim elektoracie? Jacy to są ludzie? Starsi czy raczej młodsi?

- Wiem bardzo wiele, ale wciąż chcę poznawać nowych. Wszyscy oni są bowiem dla mnie źródłem inspiracji do działania.

A cieszy Pana, że są ludzie, którzy tak jak ten starszy człowiek dwa tygodnie temu przychodzą na sesję rady miasta i siedzą kilka godzin tylko po to, by na koniec powiedzieć opozycji, że źle Pana traktuje. Albo jak ten przedsiębiorca, który z własnej kieszeni zamówił billboardy wyrażające poparcie dla Tadeusza Krzakowskiego?

- Oczywiście. To sympatyczne i budujące gesty oraz zachowania.

Przygotowuje się Pan psychicznie na drugą turę, czy wierzy, że tak jak w poprzednich latach wszystko rozstrzygnie się już podczas pierwszego głosowania 16 listopada?

- Wszystko w rękach wyborców. To wyborcy ogłoszą swój werdykt w głosowaniu.

Z czworga Pana rywali trzech, jak sądzę, realnie oceniając swoje szanse gra w istocie nie o prezydenturę, ale o miejsce w sejmiku lub radzie miasta. Ale czwarty naprawdę wierzy, że może z Panem wygrać. Czy zagrożenie ze strony Jarosława Rabczenki traktuje Pan poważniej niż kampanię Szetelnickiego, Bondarewicza i Myrdy?

- Żadnego kandydata nie bagatelizuję. Do każdego odnoszę się z jednakowym szacunkiem. Ale jak Pan słusznie zauważył, jako jedyny z nich startuję tylko na urząd prezydenta. Nie kandyduję do rady miejskiej czy sejmiku.

Mówi Pan, że wszystkich rywali traktuje jednakowo, a jednak opinia publiczna wyczuwa szczególne napięcie, które zawisło między Panem a Jarosławem Rabczenką. Można chyba powiedzieć, że – inaczej niż w przypadku Szetelnickiego, Myrdy czy Bondarewicza – między Wami dwoma idzie na noże.

- Każdego traktuję z szacunkiem. Jednak z niepokojem obserwuję, jak dziś zmienia się sposób uprawiania polityki.

Jarosław Rabczenko ujawnił, że rok temu przez brak pana podpisu gminy LGOM utraciły szansę na 200 mln zł, które trafiłyby do nich w ramach finansowania tzw. ZIT-ów, czyli Zintegrowanych Obszarów Inwestycyjnych. Zechce się Pan odnieść do tego zarzutu.

- To dość ciekawa historia. Rok temu Arleg zorganizował w Qubusie spotkanie dla samorządowców. Nas na nie nawet nie zaproszono. Dowiedzieliśmy się o wszystkim po czasie. Koledzy samorządowcy opowiadali, że zaskoczyła ich nasza nieobecność, a organizator spotkania udawał zaskoczenie i ubolewał publicznie, że miasto się nie interesuje i nie wysłało żadnego swego przedstawiciela. Przypominam – nas nie zaproszono. Spotkanie, jak się okazało, dotyczyło porozumienia w sprawie ZIT-u, które miał opracować Arleg. Postanowiliśmy sami, bez pośredników porozumieć się z samorządowcami. Spotkaliśmy się w gronie samorządów Zagłębia Miedziowego i podjęliśmy wspólną decyzję, że rezygnujemy z ZIT-u i idziemy w kontrakt wojewódzki i formułę konkursową, definiując jednocześnie projekty, które chcielibyśmy razem realizować, m.in. kolej aglomeracyjną, obwodnicę południowo-wschodnią Legnicy, infrastrukturę turystyczną, ścieżki rowerowe czy gospodarkę wodno-ściekową.

Dlaczego uznaliście kontrakt wojewódzki za korzystniejszy od ZIT-u?

- Wspólnie z samorządowcami uznaliśmy, że ZIT dla naszego subregionu nie jest uzasadnionym sposobem na zaspokajanie potrzeb Legnicko-Głogowskiego Obszaru Funkcjonalnego. 

FOT. URZĄD MIASTA W LEGNICY

    Drukuj       Email
  • Publikowany: 3543 dni temu dnia 05/11/2014
  • Przez:
  • Ostatnio modyfikowany: Listopad 5, 2014 @ 6:11 pm
  • W dziale: wiadomości

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.


* Wymagany

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>

You might also like...

charset=Ascii

Pijany kierowca z dzieckiem, metą i lewymi tablicami

Read More →